[break]
Nazywają się: Theo Timmers, Jos von Ham i André Pieters, ale to tylko część holenderskich dobroczyńców, zaledwie fragment charytatywnej siatki, którą rozciągnął nad Bydgoszczą ćwierć wieku temu pan Theo. O początkach swojego wsparcia dla naszego domu dziecka (dziś Bydgoskiego Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych) panowie opowiadali w piątek w ratuszu.
Wiceprzewodniczący Rady Miasta Jan Szopiński nie szczędził ciepłych słów pod adresem holenderskich przyjaciół. Obdarował ich listami gratulacyjnymi od prezydenta, posążkami bydgoskiej Łuczniczki. Dziękował im w imieniu poprzednich prezydentów i przewodniczących rady miasta, którzy przez lata byli świadkami serdeczności darczyńców. - Działaliście na własną rękę, poza systemem i administracją. Doceniamy to, dziękuję! Macie wielkie serca!
Miśki za żelazną kurtyną
Jak to się zaczęło? - Podczas pobytu w szpitalu poznałem Henka Seleen. Już od jakiegoś czas niósł pomoc Polakom - wspomina pan Theo. - Zapytał się, czy mógłbym pomóc mu w zdobyciu odzieży, zabawek. Włączyłem się (magazyn rzeczy powstał u moich rodziców i siostry), a wtedy Henka zapytał, czy nie chciałbym choć raz pojechać z tymi darami do Bydgoszczy, do domu dziecka. Pojechałem.
W słowie „pojechałem” kryją się historie niemalże filmowe, np. uciążliwe - i z przygodami - przekraczanie przejścia na granicy Niemiec i Polski: - Bywało, że na zgodę na wjazd czekaliśmy po sześć, siedem godzin! - mówi pan Theo. Ale bywało też wesoło, np. wtedy, gdy granicznicy zatrzymali... miśki Harribo, bo akurat obowiązywało embargo na żelatynę. Miski wróciły do Holandii, ale długo tam nie zabawiły. Następnym razem Theo całe pudło żelków schował pod swoje siedzenie w samochodzie. Nikomu o tym nie wspominał, chciał wszystko wziąć na siebie. Miśki udało się przeszmuglować!
Holendrzy przywozili w latach 90. do Bydgoszczy głównie odzież, żywność, sprzęt AGD, kosmetyki. - To były w tamtym czasie produkty pierwszej potrzeby, brakowało zwyczajnego szamponu - mówi Krzysztof Jankowski, dyrektor Bydgoskiego Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych w Bydgoszczy. - Dziś nie potrzeba już odzieży, nasi przyjaciele mają więc dla dzieci wysokiej jakości kosmetyki, nowoczesne zabawki. Bywa, że przez portale społecznościowe wychowankowie sami zgłaszają jakieś konkretne zapotrzebowanie.
Skromni i hojni
NaHolendrów mogą także liczyć byli podopieczni BZPOW. Wielu znich mieszka dziś wkraju tulipanów, pracuje tam, ma mieszkanie wyposażone dzięki holenderskim darczyńcom, którzy są niestrudzeni. Nawet żarówki holenderskiego Philipsa załatwili bydgoskim placówkom. Nadługiej liście darów jest wreszcie ogromny zastrzyk finansowy (jedna czwarta kosztów - 40 tys. euro!) nabudowę szkoły dla wychowanków, naboiska, place zabaw...
Panowie są skromni. Niewiele mówią o sobie. Najwięcej o dzieciach. Nie wyglądają na finansowych krezusów. Theo ma pracę w dużym domu towarowym, Andre jest na emeryturze, Jos prowadzi firmę sprzątającą (ponoć dokładnie obejrzał posadzki ratusza!) . Tym razem nie było z nimi Frank a Stroekena, szefa Holland Art Gallery z Eindhoven, współpracującej z BWA Bydgoszcz. Następne odwiedziny już jesienią.