Psem, wiertarką, dudnieniem muzyki, wrzaskami, tupaniem po parkiecie. Tak „umilamy” sobie nawzajem nocny spoczynek. Potem płacimy mandaty i spotykamy się w sądzie.
<!** Image 3 align=right alt="Image 17511" >Nie znajdziemy w polskim prawie przepisu mówiącego, co to jest cisza nocna oraz w jakich godzinach i w jaki sposób należy jej przestrzegać, ale w regulaminach wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych podaje się zawsze tę samą porę: od godziny 22.00 do 6.00.
- Zwyczajowo się przyjmuje, że jest to właśnie ten czas, kiedy nie powinniśmy zakłócać innym spoczynku nocnego - mówi Arkadiusz Bereszyński, rzecznik bydgoskiej Straży Miejskiej.
W pierwszej chwili trudno uwierzyć, że wykroczeń z artykułu 51. jest tak dużo. Ale statystyki nie kłamią. Co najwyżej nie mówią wszystkiego, bo, jak się okazuje, nie wszystkie przypadki zakłócania ciszy do policyjnych i strażniczych statystyk trafiają.
Statystyki nie kłamią
Przez cały ubiegły rok policjanci z Bydgoszczy, Koronowa i Solca Kujawskiego skierowali do sądu grodzkiego blisko 400 wniosków o ukaranie za nocne wybryki. Prawie połowa z nich związana była z pijaństwem i chuligaństwem.
- To tylko część interwencji. Bo drugie tyle albo i więcej skończyło się pouczeniem lub dwustuzłotowym mandatem – podkreśla sierżant sztabowy Sławomir Ruge z sekcji prewencji Komendy Miejskiej Policji w Bydgoszczy.
200 złotych - właśnie tyle kosztuje „zwykłe” zakłócanie ciszy po godzinie 22.00.
Hałasujemy wszędzie
Za hałasy zakrapiane alkoholem albo urozmaicone wulgarnymi wyzwiskami bądź innym agresywnym zachowaniem trzeba zapłacić dużo więcej, ale już przed sądem. Te sprawy bowiem automatycznie trafiają przed oblicze Temidy. Do wydziału wykroczeń. Grzywna może wynieść do 5 tysięcy złotych.
Jak mówią strażnicy miejscy i policjanci, nie ma reguły na to, gdzie i kiedy nie dajemy spać. Są więc wezwania do mieszkań w blokach, gdzie odbywają się huczne imprezy. Są domki jednorodzinne z tak głośnym grillowaniem, że słychać je na całym osiedlu. Zmorą centrum miasta są natomiast ekscesy uliczne. Tłuczenie butelek, wyzwiska, śpiewy, wycia - tak przemieszczają się po mieście bywalcy nocnych klubów i klienci całodobowych sklepów monopolowych. Właśnie z nimi najczęściej użera się policja. Strażnicy miejscy z kolei częściej są wzywani do mieszkań. W ubiegłym roku nałożyli w Bydgoszczy blisko 50 mandatów oraz wysłali do sądu ok. 30 wniosków. Wezwania mnożą się w weekendy, ale nie brakuje ich i w środku tygodnia. Przybywa ich latem, kiedy okna mieszkań są otwarte.
Mandat to ostateczność
Przykład jednej z interwencji: Kapuściska, blok mieszkalny, godzina 23.05. Strażnicy otrzymują informacje, że z jednego z mieszkań dochodzi głośna muzyka, co przeszkadza sąsiadom. Jadą i faktycznie, basowy łomot słyszą już na schodach. Drzwi otwiera kobieta, która po otrzymaniu informacji, iż swoim zachowaniem naruszyła art. 51, godzi się przyjąć mandat. Ale w trakcie wypisywania mandatu rozmyśla się i stwierdza, że nikomu niczego nie zakłóciła. Sprawa trafia więc do sądu.
Jak podkreślają stróże porządku, mandat czy grzywna to ostateczność. W większości przypadków pouczenie i polecenie ściszenia muzyki oraz gardeł okazuje się wystarczającym środkiem.
Ale bywa, że towarzystwo jest tak rozhasane, iż wizyta strażników miejskich to za mało. Trzeba wzywać policję i rozganiać niespokojne bractwo. Tak było podczas ostatnich Dni Szwederowa, kiedy organizatorzy nie chcieli przerwać zabawy na skwerze. Mimo że według zezwolenia festyn miał się skończyć do 22.00, osiedlowi działacze byli nieugięci i ze sceny nawoływali zgromadzonych do dalszej zabawy. Interwencję policji i straży nazwali „polityczną” i opisali później w osiedlowej gazecie w artykule „Pokaz siły”.