Z płyty bydgoskiego lotniska podrywa się boeing 737 z dwustu pasażerami na pokładzie. Lecę do Londynu na spotkanie z polską emigracją. Jeśli wierzyć gazetom, które czytam przed wyjazdem, nie powinno nas tam być. Podobno masowo pakujemy walizki i wracamy do kraju.
<!** Image 2 align=right alt="Image 105390" sub="Piotr jest menadżerem kawiarni w Giuldford pod Londynem. ">W samolocie poznaję Anię. Blondynka, 21 lat, w Londynie od dwóch. Wyjechała tuż po maturze, niemal z dnia na dzień. Namówiła ją dużo starsza koleżanka ze sklepu: „Hej Ania, mam znajomą w Londynie, chodź pojedziemy”. Nie miała
nic do stracenia.
Sklep monopolowy w Bydgoszczy, gdzie była przez trzy miesiące sprzedawczynią, zamieniła na pracę w polskiej firmie sprzątającej „Crystal Cleaning”. Przez dwa lata nie miała umowy o pracę, za to przygodę, jakiej nie przeżyłaby w Polsce.
- Pracowałam dla brata króla Dubaju, szejka Hamdana ibn Rashida, ministra finansów. W jego rezydencji pod Londynem nakrywałam do stołu, sprzątałam pokoje i łazienki, przyrządzałam sałatki, zmywałam naczynia. Nie ma nic ciekawego w sprzątaniu. Pieniądze też nie były ciekawe. Jedynie napiwki, dwa razy większe niż pensja - uśmiecha się Ania. Wyjawia, że właśnie zmieniła pracę. Odpowiedziała na ogłoszenie, które znalazła w polonijnej gazecie „Cooltura”, nie bardzo wierząc w powodzenie. Udało się. Jest po kursie dla barmanek i lada dzień stanie za kontuarem w irlandzkim barze. Wreszcie legalnie, wyżywienie i pokój za darmo. Jeśli na nic innego nie wyda, będzie miała do dyspozycji ponad 800 funtów miesięcznie.
<!** reklama>Gdy my żartujemy z Anią, Monika, aktorka mim z warszawskiego Teatru na Woli, jest już w pracy. O szesnastej codziennie wychodzi z domu w północno-zachodnim Londynie, by do późnej nocy sprzątać w biurach i halach greckiej firmy produkującej żywność dla brytyjskiej sieci domów towarowych. Monika ma ponad trzydzieści lat i smutną twarz. Ubiera się na czarno. W Londynie jest od roku. Zarabia około tysiąca funtów. W pracy czyta książki i zabija czas rozmowami z Hindusami. Nie tak wyobrażała sobie swój pobyt w Londynie.
<!** Image 3 align=left alt="Image 105390" sub="Dzielnica Willesden Junction, w dużej części zamieszkana przez emigrantów zarobkowych.">- Nie umiem znaleźć agenta, nie wiem, gdzie szukać. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że mogę skorzystać z agencji dla aktorów za darmo. Zobaczymy - mówi, kiedy spotykamy się późną nocą w living roomie domu zamieszkanego przez Polki i Polaków w wieloetnicznej dzielnicy
Willesden Junction.
Wąskie uliczki, niemiłosiernie zaśmiecone po weekendzie, rzędy jednakowych szeregowych domków, na rogu kościół pentakostalny, z którego w sobotnie wieczory dobiegają radosne śpiewy w większości czarnoskórych wyznawców. Mieszka tu wielu emigrantów: Albańczycy, Turcy, Pakistańczycy, Włosi, Portugalczycy, Polacy. Sporo czarnoskórych, dużo Azjatów i Arabów. Nocą lepiej udawać, że nie zna się angielskiego i nie reagować na prośby o ogień czy papierosa.
Sąsiedni Harlesden wygląda podobnie, tyle że więcej tam polskich akcentów - polski kościół przy Doris Street, polska dyskoteka i Delikatesy Morawski przy High Street, od 50 lat prowadzone przez Polaków.
<!** Image 4 align=right alt="Image 105390" sub="Makijaż dla tancerki bollywood jest obowiązkowy. Żaneta tańczy w klubie dla Hindusów.">Nad ranem pojawia się Żaneta, tancerka bollywood, pracująca w jednym z nocnych klubów. Nie marnuje czasu na mycie jaskrawego makijażu, od razu zabiera się do strugania ziemniaków (kiedy pada ze zmęczenia, nawet ich nie obiera, wkłada do piekarnika połówki w mundurkach). Wysoka blondynka z Kalwarii Zebrzydowskiej ma 19 lat, uwielbia pieczone ziemniaki i kocha tańczyć. Ludzie, którzy nie wiedzą, na czym polega taniec bollywood, myślą, że dziewczyna tańczy na rurze i uprawia seks z Hindusami. Góralka reaguje na to śmiechem. Przez dwa miesiące pod okiem fachowców poznawała w Londynie
taniec brzucha.
Zarabia ponad 100 funtów za noc, trzy razy w tygodniu. Klientom nie wolno jej dotykać w czasie tańca, a jej nie wolno się z nimi umawiać po pracy.
- Jasne, że niektórzy próbują. Proponują seks za kasę albo próbują mnie objąć. Wołam ochronę - Żaneta nie wstydzi się tego, że zabawia Hindusów. Mówi, że nawet jest dumna, bo robi to, co lubi. W Krakowie za grosze robiła „sztuczny tłok” w dyskotekach. Tutaj tańczy w grupie złożonej z białych dziewczyn, samych Polek. Są jedynymi białymi tancerkami bollywood w całym Londynie. Niedawno spotkał je
niezwykły zaszczyt.
Zostały zaproszone do hotelu Hilton, by zatańczyć podczas występu piosenkarza Shona. Potem była kolacja i wywiad do kamery. Za 15 minut tańca Żaneta otrzymała 80 funtów. Kiedy o tym opowiada, jej oczy promienieją. W klubie klienci przywołują ją wzrokiem i sypią banknoty na głowę.
<!** Image 5 align=left alt="Image 105390" sub="Redakcja tygodnika „Polish Express” w sobotnie popołudnie. Zostały już tylko minuty do zamknięcia poniedziałkowego numeru. To jedna z kilku polonijnych gazet wydawanych w Londynie.">- Patrzy na mnie, to znaczy, że mam podejść. Zbliżam się, cały czas tańcząc, robię obrót, on wstaje i zaczyna sypać, tylko banknoty nie mniejsze niż 5 funtów. Chwilę tańczymy razem. Potem on siada, a ja idę w jego kierunku po tych pieniądzach. Wiesz, co to jest za niesamowite uczucie tańczyć na pieniądzach? - mówiąc to dziewczyna wpada niemal w ekstazę. Jej zarobek to 40 procent z tego, co spadnie jej na głowę. Resztę zabierają właściciele lokalu, młoda Polka i jej orientalny mąż.
Beata, która ratuje mnie w nocy przed zabłądzeniem w Londynie, nie miała takiego szczęścia jak Ania i Żaneta. Jedziemy do dzielnicy emigrantów zatłoczonym mimo późnej pory metrem, obok nas wymiotuje na podłogę chłopak o oliwkowej cerze. Może Pakistańczyk, a może Rumun. Czasem w londyńskim tłoku trudno znaleźć biały odcień skóry.
- Wstaję o piątej rano, wracam o czwartej po południu. W sobotę bolą mnie kolana i mam zesztywniałe palce u rąk. Weź, przelicz sześćset bawełnianych serwet w minutę. Palców nie czujesz - Beata pracuje
w walijskiej pralni
przy sortowaniu bielizny. Zarabia tysiąc funtów miesięcznie. Cały dzień w zimnej hali wyciąga z worów obrusy, serwety, prześcieradła, poszewki, uniformy kucharzy i kelnerów. Swoje brudy pierze tu pół gastronomicznego Londynu. Z niektórych worków wyłażą karaluchy, czasem wyskoczy myszka. Na sortowni nie ma Angielek. Są Polki, Serbki, Rumunki, Turczynki. W Polsce Beata pracowała jako urzędniczka za 1000 złotych miesięcznie. Zostawiła w kraju dziecko pod opieką mamy i skomplikowane sprawy rodzinne. Mało kto wie, że jest w Londynie. Jak długo tu zostanie?
- Zobaczymy - wzdycha ciężko. Niedawno zaczęła się uczyć angielskiego na darmowym kursie. Pralni ma już dość.
W sobotę rano jadę na Notting Hill, gdzie Julia Roberts i Hugh Grant odgrywali romans na planie filmu o tym samym tytule. Michał Nowak z Polish Professionals Club (w Londynie od dawna Mike), który zaprasza mnie na herbatę, mówi, że niektóre z tutejszych domów kosztują ponad milion funtów. 28 lat, wysoki, chudy, w szarym swetrze, włóczkowej czapeczce i luźnych spodniach ze sztruksu nie wygląda na ekonomistę robiącego karierę w londyńskim City. Znalazł się w Anglii jako szesnastolatek, by zrobić tu maturę. Tak zaplanowali jego rodzice. Po maturze skończył tu studia i został. Mija mu właśnie dwunasty rok na emigracji. Pracuje w prestiżowej firmie consultingowej doradzającej, m.in., brytyjskiemu rządowi. Nie chce wyjawić swoich zarobków, ale daje do zrozumienia, że na podobnych stanowiskach zarabia się po kilkanaście tysięcy funtów miesięcznie. Opowiadam mu o Beacie i Monice.
<!** Image 6 align=right alt="Image 105390" sub="Londyńskie metro jest najstarsze na świecie. Widać w nim dobrze wieloetniczny koloryt Londynu. To miasto pod miastem. Codziennie korzysta z niego ponad 3 mln podróżnych. Jego linie (przeszło 400 km) są tak dobrze oznakowane, że z mapką w ręku trudno jest zabłądzić nawet emigrantowi nieznającemu języka. Na zdjęciu: nagły zalew świętych mikołajów.">- Wiesz, właśnie dla takich ludzi będziemy mieli propozycję od marca przyszłego roku. Jestem jednym z kilku mentorów, którzy szkolą się pod okiem polskich psychologów z Londynu. Chcemy ruszyć z programem skierowanym do wykształconych, zdolnych Polaków, którzy zamiast pracować w swoim zawodzie, sprzątają i zmywają naczynia po knajpach - mówi Mike.
Płacę za swoją herbatę i wracam do rzeczywistości. Na Willesden Junction spotykam Konrada z Lublina. 29 lat, awangardowa fryzura, swobodny sposób bycia. W Londynie od 8 lat. Po drodze rozstanie z dziewczyną, która przyjechała z nim z Polski (to stały element większości emigracyjnych życiorysów), potem kilka nieudanych związków z cudzoziemkami. Mówi, że kiedy tu przyjechał, nie myślał, że skończy
jako malarz pokojowy.
Zarabia do 1400 funtów miesięcznie, za 860 wynajmuje samodzielne dwupokojowe mieszkanie z wygodami. Resztę przeznacza na używki, wizyty w pubach i koncerty. - Na razie korzystam z życia, bawię się. Wrócę do Polski, jak będę miał dość. W sobotę po południu mogę cię gdzieś zabrać - proponuje Konrad.
- Lepiej niech pan na Konia uważa - żartują jego koledzy z ekipy (sami Polacy), pociągając znacząco nosami. Konio nie robi tajemnicy ze słabości do marihuany i innych dragów. Smak marihuany i haszyszu zna wielu emigrantów z Polski.
- W mojej firmie większość chłopaków przypala. Piją, palą. Wyrwali się z domów, nikt ich tu nie kontroluje, to szaleją - mówi Mariusz z Bydgoszczy, którego poznaję w samolocie w drodze powrotnej. Pracuje za 1200 funtów miesięcznie w stolarni pod Nottingham i czeka na odszkodowanie za wypadek przy pracy. Niby nic poważnego, maszyna przycięła mu koniuszek palca. Szef Anglik nie chciał załatwić sprawy polubownie, więc za radą adwokata Mariusz założył mu sprawę. Jak tylko wypłacą odszkodowanie i rodzinne na dzieci, bydgoszczanin spakuje walizkę. Ma dość Anglii i Anglików.
Maciej miał wrócić w tym roku. Jest na Wyspach od 4 lat. Zaczynał w barze, dziś jest redaktorem naczelnym
w polonijnej gazecie.
W Polsce kupił dwie działki budowlane, w Anglii używany samochód, trochę podróżował po Europie, trochę pieniędzy odłożył.
<!** Image 7 align=left alt="Image 105396" sub="Konrad jest w Londynie od 8 lat. Zara-bia jako malarz, po pracy używa życia.">- W przyszłym roku wracam na pewno. Mam dość. Jestem wykończony. Pracą, dojazdami i oszczędzaniem. Tylko jest jeden problem. Nie wiem, co będę robił po powrocie - zastanawia się.
Żegnam Londyn w niedzielne popołudnie. Czarnoskóry kierowca z dworca Victoria Station, którego zagaduję po francusku, mruczy pod nosem coś w tym stylu:
- Nie kumam facet, co ty opowiadasz w ogóle.
Na lotnisku Stansted, gdzie wisi napis po polsku „Witamy w Anglii”, tłumy ludzi. Słychać polską mowę. Sonia z Bydgoszczy, którą poznaję w kolejce, daje mi do torby swój nadbagaż. Lecę z jej rzeczami, dziewczyna zostaje na bramce. Ma problemy z rezerwacją biletu.
Bydgoszcz wita mnie ponurymi ulicami i wymuszonym „dobry wieczór” obsługi lotniska. Przypominam sobie słowa Piotra, którego poznałem pod Londynem: „Posiedzisz dłużej w Anglii, to w Polsce będziesz potrzebował pomocy psychologa”.
Prognoza
Co piąty wróci do domu
W Polsce można przeczytać w gazetach, że urzędy pracy rejestrują jako bezrobotnych coraz więcej osób wracających z emigracji zarobkowej.
Angielski „Daily Telegraph” doniósł, że wkrótce 400 tysięcy Polaków opuści Zjednoczone Królestwo (informacja została błędnie wysnuta z wypowiedzi profesor Krystyny Iglickiej, specjalizującej się w kwestiach imigracji).
Ekonomiści przewidują, że ogólnoświatowy kryzys nie ominie Wielkiej Brytanii i że kraj ten zacznie niedługo eksportować bezrobocie. Problemy mają się ujawnić najpierw w sektorze finansowym i budowlanym. Niektóre duże firmy juz zaczęły zwalniać pracowników.
- My kryzysu na razie nie odczuwamy. Przeciwnie, ostatnio wszystko szybciej się kręci, jakby Anglia chciała zrobić jak najwięcej przed kryzysem, który ma ją dopaść - mówi Maciej z Ostrołęki, prowadzący firmę budowlaną. W Londynie jest od piętnastu lat. Nie potwierdza dochodzących z Polski informacji o masowych powrotach. Serwis money.pl przeprowadził badania na ten temat. Powrót z emigracji w tym lub przyszłym roku planuje jedynie co piąty Polak pracujący na Wyspach.
Angielska codzienność
Polak w Londynie, czyli „skjuzmi”, „sorri”
Polskie akcenty w Anglii nikogo już nie dziwią. Na ulicach, w metrze, w kawiarniach, sklepach słychać naszą mowę, bo prawie wszędzie pracują nasi rodacy. W supermarketach można znaleźć półki z polską żywnością, nie brakuje też polskich sklepów spożywczych.
Dla Polaka, który w Anglii jest pierwszy raz, szokująca może być grzeczność Anglików. Proszę, przepraszam, dziękuję - te słowa słyszy się na każdym kroku. Obowiązkowe są dla tych, którzy obsługują innych - sprzedawców w sklepach, kelnerów, taksówkarzy, pracowników obsługi metra, urzędników.
Polacy chwalą sobie fakt, że większość spraw w urzędzie można załatwić przez telefon i Internet. Pod tym względem życie na Wyspach jest łatwiejsze i przyjemniejsze. Kiedy jednak nasza sprawa należy do trudnych, przeciętny angielski urzędnik rozkłada ręce i woła menadżera.
Karierę na emigracji zaczyna się najczęściej od pracy sprzątaczki, pomywacza lub kelnera. Dla polskich emigrantów fascynujące jest to, że w ciągu kilku miesięcy z zaplecza kuchennego można awansować na menadżera restauracji.