Renata Janiszewska mieszka na Glinkach. Przy okazji domowych porządków, postanowiła wesprzeć podopiecznych schroniska i przygotowała kilka pakunków, w których znajdują się poszwy na kołdry, poszewki na poduszki, koce i ręczniki. Nie ma własnego samochodu, więc zadzwoniła do schroniska z prośbą o odbiór darów.
- Tracę już cierpliwość - mówi bydgoszczanka. - Chciałam pomóc zwierzętom, ale odzew jest marny. To po co właściwie organizowane są te apele o wsparcie? - pyta.
[break]
Jak zapewnia, pierwszy raz zadzwoniła do schroniska 1 września. Zgłoszenie zostało przyjęte. - Prosiłam, aby nazajutrz ktoś odebrał dary do godziny 12, bo później musiałam iść do pracy - mówi pani Renata. - Nikt nie przyjechał, więc zadzwoniłam ponownie. Okazało się, że może to potrwać dwa dni z uwagi na dużą liczbę zgłoszeń. Czekałam cierpliwie, ale znów bez odzewu.
Po kolejnej mojej interwencji w czwartek pan kierowca zapewnił mnie, że osobiście przyjedzie w piątek do godziny 12. Ponownie nic z tego nie wyszło. Tym razem otrzymałam telefon z przeprosinami i prośbą o przesunięcie terminu na poniedziałek, gdyż konieczna była interwencja na mieście ze strażą miejską. Uzgodniliśmy, że od 14.30 będę w domu.
Około 16.15 zadzwoniłam do pana kierowcy. Wysłuchał moich żalów i zapewnił, że oddzwoni. I znowu nic. Już naprawdę nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi. Chciałam pomóc. Tak zwyczajnie od serca, a czuję się zignorowana. Przez kilka dni byłam więźniem we własnym domu, bo czekałam, aż ktoś przyjedzie po dary. Tak nie powinno być - dodaje.
Izabella Szolginia, dyrektorka bydgoskiego Schroniska dla Zwierząt, twierdzi, że jej pracownicy nie ignorują żadnego zgłoszenia. - Nie gardzimy darami. Szanujemy każdy odruch serca - podkreśla.
- Takich zgłoszeń mamy bardzo dużo. Dziennie odbieramy 150 telefonów z podobnymi prośbami. Nie jesteśmy w stanie wszędzie dotrzeć na czas. Mamy tylko dwa samochody i nie stać nas na dodatkowy wydatek paliwa. Zazwyczaj auto jedzie w dany rejon miasta i po drodze zabiera dary z kilku miejsc. Bywa też, że ludzie chcą sobie posprzątać w domu i wciskają nam rzeczy kompletnie nieprzydatne. Potem na ich utylizację musimy wydawać ponad 40 złotych. Z moich informacji wynika, że pani próbowała się do nas dodzwonić w minioną środę, ale jej się nie udało, bo telefon był zajęty. Na pewno odbierzemy te dary i przeprosimy za zwłokę. Jednak zapewniam, że nie wynika to z naszej złej woli.