Zobacz też wideo: Apel do ozdrowieńców: oddawajcie krew!
Jak często w zdarza się w takich przypadkach, mamy do wyboru dwie wersje zdarzeń. W tej wygodnej dla szefostwa bydgoskiej jednostki cała wina za fatalny rozwój wypadków spada na zakażonego wirusem, niesubordynowanego żołnierza (a raczej „niesubordynowaną żołnierz”, bo chodzi o kobietę), który łamiąc rozkaz dowódcy, bezceremonialnie wtarabania się do jednostki, siejąc w niej zarazę. W wersji, która spowodowała śledztwo, nim zakażony/a żołnierz znalazł/a się na terenie jednostki, nastąpił cały ciąg błędnych, lekceważących niebezpieczeństwo rozkazów, które chory/a po prostu musiał/a wykonać.
Na ten sam temat
Nie wiem, gdzie leży prawda. Mój rozum i doświadczenie z wojska podpowiadają mi jednak, że, po pierwsze, ktoś zakażony covidem z objawami (gorączka, biegunka, wymioty) na pewno marzy jedynie o łóżku, a nie pcha się do roboty, i to wbrew poleceniom przełożonych. Po drugie, szukanie kozła ofiarnego wśród podwładnych jest starą jak wojsko, nie tylko polskie, taktyką ratowania czterech liter przez tych dowódców, którzy szybciej rozkazują niż myślą.
