Za tę kwotę miałoby powstać blisko 8 kilometrów toru z przystankami, przejściami i czego tam jeszcze pasażer i motorniczy tramwaju do szczęścia potrzebują.
Po tym tramwajowym higwayu pesowskie swingi albo jakieś inne cudeńka mogłyby pędzić z zawrotną prędkością 50 kilometrów na godzinę. I wreszcie bardzo ważny punkt umowy: termin wykonania. W najszerszej z branych pod uwagę opcji Trakcja zobowiązała się zakończyć prace w 22 miesiące od dnia podpisania umowy.
Ten punkt umowy bardzo przytomnie skomentował jednej z internautów na fanpejdżu „Expressu Bydgoskiego” na Facebooku: „No to trzy lata kolejnych prac. To taka nagroda dla Trakcji za terminowe wywiązanie się z pracy na mostach. Co tam rok opóźnienia, to mały szczegół. Do końca lutego prawdopodobnie otworzą drugi nowy stary most. Ponoć doba u nich ma więcej niż 24 godziny. Dobrze, że luty ma 29 dni, bo by się nie wyrobili”.
W terminowości wykonania prac jest bowiem pies pogrzebany. I jeśli napisałem, że firma Trakcja znana jest w Bydgoszczy jak zły szeląg, to właśnie terminowość miałem na myśli. Jakości robót wykonywanych przez Trakcję na razie nie jesteśmy w stanie w pełni ocenić. Do tej pory bowiem nie udało się jej zakończyć swej sztandarowej budowy nad Brdą – dwóch mostów przez rzekę, które spinają Bartodzieje z Kapuściskami. Mosty miały być gotowe do lipca 2023 roku, a temat wciąż nie został domknięty.
Dla bydgoskiego ratusza ta nauczka najwyraźniej nie była wystarczająca. Mam wrażenie, że wciąż bożkiem jest tam cena podana na przetargu – tak jakby wielomiesięczne opóźnienia swojej ceny nie miały.
Terminowość wzbudziła także wiele emocji na sesji Rady Miasta Bydgoszczy w ubiegłą środę. Nic dziwnego, bo podsumowywano na niej finansowane przez miejskie wodociągi prace nad rozbudową kanalizacji deszczowej, dzięki której ma powstać miasto-gąbka.
Miasta-gąbki na razie próżno szukać nad Brdą. Wciąż widać natomiast utrudnienia w ruchu, które – jak obiecywał w środę prezes wodociągów – mają się definitywnie skończyć na początku kwietnia, kiedy to uporządkowana zostanie ostatnia inwestycja z długiej serii – ta na ulicy Kościuszki. Mimo oczekiwanych korzyści, bydgoszczanie pewnie długo nie zapomną bałaganu komunikacyjnego, jaki panował w drugim półroczu ubiegłego roku i z jakim mieszkańcy niektórych dzielnic borykają się do dziś.
Na sesji rządzący miastem jakoś nie mieli jednak nastroju do bicia się w piersi, a bardziej do kwietyzmu. „To tak jakbyśmy walcząc z poważną chorobą, np. nowotworem, mieli pretensje do lekarza, że po tym jak wyciął nam śmiertelny guz pozostały nam blizny”- z patosem bronił inwestora i wykonawców miasta-gąbki przewodniczący Klubu Radnych Koalicji Obywatelskiej.
A może lepiej było pójść w laparoskopię, panie przewodniczący?
Radnego wsparł prezydent miasta, stwierdzając: „Spółka [MWiK – przyp. J.R.] realizowała ten projekt we właściwy sposób, najlepszy jaki mogła. Nie jesteście państwo w stanie zarzucić błędu”.
No właśnie: żadnego błędu nie ma, jest tylko ogromny sukces. Ciekawe, ilu bydgoszczan podpisałoby się dziś pod tym zdaniem...
