Bronią Wojciecha Jaruzelskiego i socjalizmu. Brzydzą się Wolną Europą, połową działaczy Solidarności i sierpniem ‘80. A najbardziej wstydzą się za młodzież.
<!** Image 2 align=right alt="Image 98968" sub="- Jesteśmy
z tobą, generale.
A z nami setki innych - mówią Edward Strzelecki, koordynator akcji (z przodu), Henryk Wierzchowski (z prawej) i Józef Ziółkowski / Fot. Jacek Smarz">Do generała napisali tak: (...) „Głęboko ubolewamy z powodu objawów agresji kierowanych wobec Pańskiej osoby przez ludzi o wąskich horyzontach umysłowych, ogarniętych potrzebą zemsty i odwetu, frustracji lub aktualnej walki politycznej. Zapewniamy, że jest nam wstyd za tych ludzi, a szczególnie za młodych, którzy pozbawieni należytej wiedzy i mądrości życiowej, z rozchwianą busolą etyczną, budują swój mizerny image na niszczących człowieka negatywnych emocjach wobec Pana i Polski Ludowej” (...).
Kim są? Oddolną inicjatywą torunian, identyfikującą się z warszawskim Społecznym Komitetem Obrony Dobrego Imienia, Czci i Honoru Generała Wojciecha Jaruzelskiego. 158 popisów pod listem zebrali błyskawicznie.
Nie pytali o volkslistę
Podpisy zbierał Edward Strzelecki, dla znajomych Ed. - Gdybym się jeszcze bardziej postarał, byłoby ich z pół tysiąca - mówi. - Wystarczyło ludzi zapytać, czy wprowadzenie stanu wojennego było konieczne. Podpisywali z marszu.
<!** reklama>Pewien jest, że wiele zawdzięcza władzy socjalistycznej. Gdy wybuchła wojna, miał niecałe 5 lat. Podczas okupacji chodził do niemieckiej szkoły. Babka była Niemką, mama potrafiła pisać tylko w tym języku. W domu było sześcioro dzieci, bez ojca.
- Pamiętam czas po wyzwoleniu. Siedzimy przy kolacji. Na stole tylko chleb i wiadro marmolady. Nagle szybę wybija kamień owinięty w papier. A na nim napis: „Przeklęci volksdeutche” - wspomina.
Mieszkali wtedy w bunkrach przy ul. Targowej. Ale przyszli przedstawiciele władzy komunistycznej i powiedzieli „Trzeba pomóc”.
- Dali nam mieszkanie, a matce pracę w wojskowej kuchni. Komendant wystawił pozwolenie - co zostało z jedzenia, matka mogła zabrać. Władza socjalistyczna nie pytała o grupę czy volkslistę - podkreśla emeryt.
Tak więc się władzy odwdzięczył, jak mógł. W Pomorskich Zakładach Aparatury Wysokiego Napięcia przekraczał normy i został przodownikiem pracy. W Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, z karabinem w dłoni, maszerował w 1956 roku po poligonie w Olsztynie. W każdej chwili gotów wesprzeć MO i UB w Poznaniu. Nie zapomni dumy matki, gdy 24 maja, na święto KBW, przyszedł list pochwalny.
Wstąpił do ZMS, zrobił prawo jazdy. Pracował jako kierowca w Polmozbycie. Tu, w latach 80., zrobił władzy ludowej psikusa.
- Dałem się wciągnąć w Solidarność. Na trzy miesiące mnie posadzili razem z kryminalistami, w Bydgoszczy, przy Wałach Jagiellońskich. Za to, że polmozbytowskim autobusem przewiozłem paczki, co to z Francji do Solidarności przyszły. A żonę i teściową na 24 godziny zatrzymali, za ulotki, co to je na działce trzymałem - mówi Strzelecki. - Ta moja Solidarność to przygoda była. Podobało mi się ryzyko i to, że coś znaczę.
Brednie Wolnej Europy
- Dlaczego mówi się o kopalni Wujek, a milczy na temat zjazdu Solidarności w Oliwie? Przecież na nim przyjęto uchwałę o rewolucyjnym przejęciu władzy, które miało nastąpić najprawdopodobniej 16 grudnia 1981 roku. Generał Jaruzelski i stan wojenny ocaliły Polaków przed rozlewem krwi - twierdzi Józef Ziółkowski. 61 lat, skórzana kurtka, elegancka marynarka i krawat. Prowadzi mały biznes (dwa sklepy z herbatą), jeszcze udziela się w branży budowlanej. Przewodniczy lokalnym strukturom lewicowej partii Racja. Stan wojenny zastał go w Iraku, gdzie był na dwuletnim kontrakcie.
- Byliśmy w wielkiej rozterce. Informację przywiózł nam pracownik konsulatu - „Tak, a tak, nie ma żadnego rozlewu krwi, uspokoić ludzi, czekać”. Tymczasem Wolna Europa, którą najłatwiej było złapać, donosiła o samych horrorach. Baliśmy się o rodziny - wspomina Ziółkowski. - Z dużym opóźnieniem dochodziły do nas gazety, które pisały co innego. Z perspektywy czasu oceniam, że większego szmatławca niż podła Wolna Europa ze swoimi bredniami nie było i nie będzie.
Zdaniem Ziółkowskiego, MO w latach 80. była zbyt łagodna dla strajkujących. - Tych leżących na styropianie trzeba było zmusić do pracy. Każdy tydzień to były miliardy złotych strat. Stąd brały się puste półki - uważa.
Z Iraku wrócił w maju 1982 r. Większość jego kolegów wybrała Kanadę i USA. - W hotelu w Istambule czekał na nas agitator z koniakiem, paszportami, wizami i terminami lotów. Najbardziej przeraziły mnie te dokumenty z dokładnymi danymi. Świadczyły o tym, jak te siatki szpiegowskie nas rozpracowały - Ziółkowski łapie się za skronie.
O większości członków Solidarności jest złego zdania. Podobnie jak o martylorogii internowanych („wielu robi z siebie samozwańczych bohaterów”) i historii sierpnia ‘80, którą wykłada się dziś w szkołach.
Przez górników i hutników
Henryk Wierzchowski, lat 76, całe życie przepracował w poligrafii. Jest sąsiadem Edwarda i do dziś nie może mu zapomnieć solidarnościowych ulotek, podrzucanych pod drzwi („Ed, jak mnie to wkurzało!”).
Zdobycze socjalizmu wymienia jednym tchem: Polska z gruzów odbudowana, wielki awans społeczny, likwidacja analfabetyzmu, bezpieczeństwo pracy i poszanowanie godności robotnika, służba zdrowia, żłobki, przedszkola, wczasy, pracownicze ogródki działkowe, budownictwo mieszkaniowe, godziwe emerytury i renty itd.
- Dlaczego się nie mówi młodzieży o tym, co było przed stanem wojennym? - pyta. - Bałagan był. Strajkowali, leżeli do góry brzuchami. I to ci, którzy najwięcej zarabiali: górnicy, hutnicy, stoczniowcy. Przez nich gospodarka się załamała!
Generałowi Jaruzelskiemu Wierzchowski jest wdzięczny za ocalenie kraju przed wojną domową, a może i wejściem wojsk ZSRR.
List z poparciem
Do generała
List z wyrazami uznania i zrozumienia dla wprowadzenia stanu wojennego wysłali Wojciechowi Jaruzelskiemu 4 października. Nie wiedzą, czy generał go otrzymał. Jeśli dostaną odpowiedź, to Edward Strzelecki na pewno oprawi ją w ramki i powiesi na ścianie. Jeśli nie, nic się nie stanie. Wierzą, że generał list przeczytał i odczuł wsparcie duchowe. Tak, by z podniesioną głową stawać przed sądem. Atak na generała uznają za atak na nich samych, na ich przekonania i życiorysy.
Opinia
<!** Image 3 align=right alt="Image 98968" >Prof. Wojciech Polak, historyk UMK w Toruniu
Obrońcy generała twierdzą, że w swoich działaniach kierował się dobrem Polski. Niestety, wymowa faktów historycznych jest inna. W latach 1949-1954 współpracował jako agent informator z Informacją Wojskową, organem kontrwywiadu uzależnionym od Związku Sowieckiego. W latach 1967-1968, jako członek kierownictwa MON, był współodpowiedzialny za usuwanie z armii blisko 1300 oficerów pochodzenia żydowskiego lub Polaków, którzy ożenili się z kobietami tego pochodzenia. Jako minister obrony narodowej odpowiadał za udział wojsk polskich w najeździe na Czechosłowację w 1968 r. i działania na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Wprowadzając stan wojenny w 1981 r. realizował w istocie plany Moskwy - załatwienia „problemu polskiego” przez samych Polaków. Jednak tuż przed 13 grudniem 1981 r. sam, i za pośrednictwem współpracowników, prosił dygnitarzy sowieckich o gwarancję pomocy wojskowej na wypadek gdyby. Dziś odpowiada za ów swoisty zamach stanu przed niezależnym sądem. Nikomu nie chodzi o odwet, ale o zadośćuczynienie sprawiedliwości.