<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >
Cóż, właściwie to jest taki, jak wielu z nas. Trapią go dokładnie te same zmory, które dręczą innych zwyklaków z jego pokolenia. Ma problem z dojrzałością, z podejmowaniem decyzji, ciągle się waha, w nic tak do końca nie wierzy. Bo w świecie wypranym z idei, wśród ludzi zamotanych w traumy i przyjemności normalnego życia, tak naprawdę trudno jest wykrzesać w sobie jakąś żarliwość. Nasz bohater nawet księdzem postanowił zostać po to, żeby uciec do przodu przed codziennością, a nie dlatego, że coś w duszy mu zagrało... No i w pewnym momencie staje przed dylematem innego kalibru niż te, które zna. A wtedy można albo pęknąć, albo uwierzyć.
<!** reklama>Gdy usłyszałem że Anthony Hopkins ma być gwiazdą „Rytuału”, filmu o egzorcystach, lekko mnie zmroziło. Bo egzorcyści nie są dziś specjalnie modni. Zawieszeni gdzieś tam między satanicznymi horrorami sprzed paru dekad i historycznymi relacjami o opętaniach, jakoś nie bardzo wpasowują nam się w obrazek świata z telewizora. Przestali pasować, choć przecież działają w zaskakującej skali, do tego szkoleni są, jak w filmie, nowocześnie i multimedialne. No i, niestety, film też wyszedł lekko zawieszony - ani to rozprawka o tym, co sprawia, że zaczynamy wierzyć, ani horror z upiornymi wygibasami i rykami szatana.
A jak dostajemy taką hybrydę, którą nie wiadomo jak ugryźć, to rozczarowani są i ci od kina poważnego, i ci, którzy lubią, jak pan diabeł hasa po ekranie... Oczywiście najciekawiej wypada w tym filmie Hopkins, który co prawda znowu odgrzewa swoje demoniczne sztuczki, ale też pokazuje - i to jest najciekawsze - trochę aktorstwa z innej szuflady. Pokazuje nam bowiem faceta, który wcale nie czaruje wiarą i ortodoksją - trochę sztukmistrza, trochę psychoterapeutę, trochę kapłana. Do tego człowieka, który pada ofiarą tego, z czym walczy. Bo jak wiadomo - nie tylko w światku egzorcystów - jeśli za bardzo spoufalimy się ze złem, to zło może nas złapać. I gdy wyhodujemy sobie naszego własnego diabła, to nawet możemy uznać to za całkiem przyjemne.
Oglądamy więc opowieść o pewnym młodzieniaszku, który niby ma zostać księdzem, ale dobrze wie, że z prawdziwą wiarą u niego kruchutko. Chłopak trafia na kurs dla egzorcystów i tam poznaje legendę w branży, starego Walijczyka, który niejednego sługusa szatana pokonał. Początki współpracy wcale nie gaszą sceptycyzmu młodzianka, ale potem robi się coraz bardziej diabelsko.
Sama historia, niestety, nie porywa, liczyłem na zdecydowanie ciekawsze zawijasy fabularne. Na szczęście twórcy filmu nie przesadzili z wygłupami wizualnymi - przy tego typu obrazach zawsze istnieje obawa, że zamienią się one w jakąś grotechę, w której opętane - zwykle są to urocze panie - wykrzykiwać będą grubym głosem obelgi, kręcić głową dookoła szyi i chlustać zieloną cieczą na biednych kapłanów. „Rytuał” też nie oszczędza nam efekciarstwa, ale na szczęście w dawkach dosyć strawnych. W końcu diabeł najbardziej straszny jest wtedy, kiedy buźkę ma niewinną.