https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Młodzi, uparci, gniewni, niepokorni

Grażyna Ostropolska, Radosław Rzeszotek
Talent można mieć, na sukces trzeba zapracować. Kariery Adama Małysza i Rafała Blechacza są tego przykładem. Ciężka praca - to cena sławy. Marzą o niej młode talenty z Bydgoszczy i Torunia.

Talent można mieć, na sukces trzeba zapracować. Kariery Adama Małysza i Rafała Blechacza są tego przykładem. Ciężka praca - to cena sławy. Marzą o niej młode talenty z Bydgoszczy i Torunia.

<!** Image 2 align=right alt="Image 9770" >Malarz, judoka i aktorka. O każdym mówiono: młody talent. Jak potoczyły się ich kariery?

Mroczny malarz

Mroczne i agresywne malarstwo 26-letniego bydgoszczanina Roberta Nowaka budzi kontrowersje. Jedni dostrzegają w nim głębię, inni naiwną kreskę. Dla niego ważne jest, że wychodzi z „niebytu”. Kilka wystaw, prasowe recenzje... - Jest dobrze - mówi. Malowanie trzyma go przy życiu. Jest psychoterapią, sposobem na wyładowanie agresji. Tyle jej nagromadził.

Mrok towarzyszył jego dzieciństwu i dorastaniu. Od rodzinnych awantur - siedmioosobowa rodzina Roberta zajmowała dwa pokoje - uciekał w nierealny świat „gwiezdnych wojen”. - Wyrywałem kartkę z zeszytu - wspomina. - Rysowałem czołgi, rakiety, rozgrywałem na papierze wojny. Już wtedy w moich rysunkach pojawiała się wojna i agresja.

Tak odreagowywał nocne przebudzenia, wywołane kolejną rodzinną awanturą. - Każde z nas - mówi o sobie i czworgu rodzeństwo - wyszło z koszmarnego dzieciństwa z okaleczoną psychiką. Jedno miało tiki nerwowe, inne długo się „moczyło”. Ja zacząłem się jąkać, a jako trzynastolatek wyhodowałem sobie wrzody żołądka i dwunastnicy.

Strachy dzieciństwa

<!** Image 4 align=right alt="Image 9772" >Miał siedem lat, kiedy wpadł pod samochód. - Przez półtora roku paraliżował mnie lęk, bałem się przejść przez ulicę - wspomina. Skończył dziesięć i kolejna trauma. Zakład opiekuńczy, potem - dom dziecka. Trafił tam razem z najmłodszą siostrą. Najpierw trochę tęsknił za domem. - Potem się przyzwyczaiłem - mówi. Nie był akceptowany w grupie, więc budował sobie pancerz. - Kiedy ktoś zbliżał się do mnie lub siostry - mówi - reagowałem agresją. Matka, kobieta niewykształcona, nie tłumaczyła dzieciom, dlaczego są w sierocińcu. Nie umiała okazywać uczuć, chociaż... - Kiedy nas odwiedzała, płakała - wspomina. Wrócił do domu, rodzina dostała kuratora i wcale nie było lepiej.

- Ojciec stracił pracę i zaczęła się moja odyseja. Zbieraliśmy z bratem makulaturę, żeby pomóc mamie utrzymać rodzinę. W domu najpierw budowałem z kartonów piekielne machiny i fantazyjne budowle, potem nosiliśmy makulaturę do skupu.

Pogarda

Zaczęły się problemy z nauką. Oblany rok, potem drugi, zmiana szkoły. - I pierwszy nauczyciel, który dostrzegł we mnie myślącego człowieka - wspomina. Wojciech Borakiewicz - nauczyciel polskiego - prawdziwy przyjaciel młodych ludzi.

Inni nauczyciele okazywali mu jedynie pogardę. Był w szóstej klasie, kiedy „szóstka” z plastyki dała mu kopa w górę. - Ale masz kreskę! - usłyszał od nauczycielki . Uwierzył, że ma talent. - Będę malował, będę sławny - powiedział wtedy bratu. - A wtedy my im pokażemy! Będziemy się mścić!

Zanim pokazał, co może, przeżył dwa zawody miłosne. - Rok 2000 był w moim życiu przełomowy - wspomina. - Pierwszy raz wyrwałem się z Bydgoszczy. Na zlocie miłośników astronomii we Fromborku poznałem dziewczynę. Czułem się jak w niebie. Akceptowała mnie takim, jaki jestem. Było cudownie, aż powiedziałą: „Z nami koniec”. Tuż po tym, jak odwiedziła mój dom. Potem była kolejna miłość, z takim samym zakończeniem.

Trans

Zaczął wierzyć, że pisana mu jest samotność. - Aż do bólu, do jego głębi - opisuje, co czuje. Żeby ją uśmierzyć, rzucił się w wir malowania. - Wypluwam z siebie ten ból, zło, agresję do świata i do kobiet, które mnie nie chciały. Wierzę, że cierpienie jest praojcem moich dzieł.

Wzruszył się, kiedy Olena Walicka, nauczycielka z podstawówki, oglądając na wernisażu jego dzieła powiedziała: „Uczeń przerósł nauczyciela, jestem z ciebie dumna”, a znany plastyk Ignacy Bulla dodał: „Tak Robert trzymaj”. I tak trzyma. Maluje jak w transie. Na razie ma gdzie, bo Wydział Kultury UM pozwolił mu przez parę godzin dziennie korzystać z pomieszczenia w MDK nr 4. - Marzy mi się - mówi - że kiedyś zarobię na mały mroczny domek lub poddasze. Też mroczne, zgodne z jego naturą.

Judo jak narkotyk

Każdego wieczora Macieja Klotza spotkać można na treningu judo w hali bydgoskiego AZS. Bystre oko mistrza Polski wypatruje następców. - Mamy trójkę w kadrze narodowej - mówi z dumą. Marzy mu się powtórka z końca lat 80. Wtedy judocy z Bydgoszczy wygrali drużynowe mistrzostwa Polski juniorów młodszych. Pięciu zdobyło indywidualne medale. Grzegorz Karow - złoty, a Maciej Pyszka, Piotr Brzozowski i Krzysztof Żurawski - srebrne. Dziś Żurawski - dwukrotny mistrz akademicki Polski - trenuje nowe nadzieje bydgoskiego judo. Macieja Kranza (17 lat) - tegorocznego mistrza Polski juniorów i zdobywcę Pucharu Świata (w zawodach na Litwie) i Radosława Koszczyńskiego. Trudno uwierzyć, że świetnie zbudowany chłopak, z brązowym pasem w judodze ma zaledwie 15 lat. - Radek ma doskonałe warunki fizyczne i jest niezwykle pracowity - chwali go trener. Chłopak zdobył drugie miejsce na ogólnopolskim turnieju klasyfikacyjnym juniorów młodszych, a w ubiegłorocznym Pucharze Polski Młodzików w judo był trzeci.

Obserwujemy, jak Radek sprawnie prowadzi rozgrzewkę, trenuje chwyty i rzuty.

Na układy nie ma rady

<!** Image 5 align=left alt="Image 9773" >Pod ścianą siedzi trzeci członek narodowej kadry - Maciej Królikowski. Smutny. Nabawił się kontuzji. - Judo jest jak narkotyk - mówi. - Wciąga. Wie, czym grożą kontuzje. Słyszał, że starszego kolegę czeka rekonstrukcja barku. To go nie zraża. W ogólnopolskim turnieju kwalifikacyjnym juniorów był drugi, zakwalifikował się do mistrzostw Polski seniorów.

Maciej Klotz też już wie, że bez judo nie potrafi żyć. Był taki czas, że się na nie obraził. Dziewięć lat nie przychodził na halę. Cierpiał, ale poczucie krzywdy było silniejsze. Był u szczytu sławy, kiedy dziwny układ na górze wyeliminował go z gry. - Szykowałem się na zgrupowanie, - wspomina traumę z 1991 r. - kiedy z Warszawy przyszedł faks. - Możesz się rozpakować - usłyszałem. - Trener kadry odwołuje cię z obozu. Był wtedy dwukrotnym mistrzem Polski juniorów (w 1990 i w 1991 r.). Zamiast niego na mistrzostwa Europy w 1991 r. pojechał wtedy zawodnik z układu. Wytrzymał na macie 10 sekund. - No i tyle! - kwituje mistrz Klotz swoje pożegnanie z judo na 9 lat.

Powrót

Wrócił na matę w 1999 r., ciężko pracował nad kondycją. Każdy kolejny rok dawał mu lepsze wyniki w rankingach seniorów. Ale nie to się dla niego liczy. - Marzę, żeby bydgoska drużyna - mówi - powtórzyła sukces z 1988 r. - zdobyła Puchar Polski. Kieruje sekcją judo w AZS.

Około 120 judoków z Bydgoszczy i okolic ćwiczy na macie. Wytrzymują nieliczni. Większość tych, którzy posmakują codziennych treningów, rezygnuje. - Szkoda - ocenia - bo to sport, który najlepiej przygotowuje do życia. I zdaje sobie sprawę, że nie teoria, ale olimpijskie sukcesy przyciągną młodych do tego sportu. Takie jak złote medale Pawła Nastuli w Atlancie oraz Waldemara Legienia w Seulu i Barcelonie.

Karolina z „Wron”

Kiedy w 1994 roku świat zobaczył film „Wrony” Doroty Kędzierzawskiej, otworzył się przed odtwórczynią jednej z głównych ról, dziewięcioletnią Karoliną Ostrożny. Była wówczas dzieckiem toruńskiej starówki i klęła częściej niż chłopcy. Film zrobił ogromne wrażenie zarówno na krytykach, jak i widowni.

<!** Image 3 align=left alt="Image 9771" >Rezolutna dziewczynka zagrała we „Wronach” jakby całe życie spędziła przed kamerą. Zachwycony samorodnym talentem Jerzy Stuhr zaproponował Karolinie rolę w swoich „Historiach miłosnych”. Wystąpiła jeszcze w obrazie Anny Augustynowicz „Agnes” i na scenie toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy. Wielka kariera zdawała się leżeć u jej stóp.

- Obsadę do „Wron” musiałam zmienić z dnia na dzień - mówi Dorota Kędzierzawska. - Dzieci, które wcześniej wybrałam, okazały się niewypałem. Wyszłam na toruńską starówkę i dosłownie wpadłam na Karolinę. Grała z dziećmi w gumę pod fontanną z Flisakiem. Strasznie klęła i ustawiała wszystkich jak nauczycielka w szkole. Nie miałam wątpliwości, że to jej szukałam. Kiedy powiedziałam jej, że chcę, aby wystąpiła w moim filmie, odpowiedziała, że nie może, bo jedzie z księdzem nad morze. Całe szczęście kręciliśmy też zdjęcia nad Bałtykiem, więc dała się uprosić.

Karolina Ostrożny nie została jednak gwiazdą. Choć na bankietach wydawanych przez świat filmowy fotografowano się z nią bardzo chętnie. Wielu było doradców, wielu nie szczędziło zachwytów. Ale Karolina została w Toruniu. Nie przeniosła się do Warszawy, jak proponowała jej Dorota Kędzierzawska.

- Nie chciałam mieszkać w Warszawie, wolę swój Toruń - stwierdza Karolina Ostrożny, która dziś przejęła interes mamy i prowadzi kwiaciarnię na Rynku Staromiejskim. - Nigdy tak naprawdę nie marzyłam o aktorstwie. Występowanie w filmach to dla mnie przygoda, którą miło się wspomina.

Karolina wyrosła na atrakcyjną młodą kobietę. Ma córeczkę Natalię, która jest zachwycona, gdy ogląda w telewizji filmy z mamą. Z uśmiechu swego dziecka, które kocha nad życie, Karolina cieszy się najbardziej.

- Dlaczego tak potoczyło się jej życie? Dlaczego nie trafiła do świata filmu? - zastanawia się Dorota Kędzierzewska. - Prawdopodobnie 3w Toruniu zabrakło kogoś, kto właściwie by nią pokierował. Nie obwiniałabym za to jej domu, bo Karolina ma wspaniałą i kochającą mamę. Ale kiedy urodziła dziecko, wszystkie jej priorytety uległy naturalnej zmianie.

Może córka?

W kwiaciarni, zwłaszcza zimą, pracuje się ciężko. Niedawno Karolina dostała szansę powrotu do świata filmu. Dorota Kędzierzawska zaproponowała jej pracę przy filmie „Jestem”. Nic jednak z tego nie wyszło. Karolina wyjechała z planu w przeddzień zdjęć ze swoim udziałem.

- Jeśli trafi się kiedyś jeszcze okazja, na pewno spróbuję, ale nie zrobię nic na siłę - uśmiecha się Karolina Ostrożny. - Kto wie, może moja córka zrobi karierę? Jest naprawdę śliczna, jak laleczka.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski