Mimo stosunkowo młodego wieku - 42 lata - zdążył już być
reporterem wojennym, „mudżahedinem”, ministrem i dyrektorem prestiżowej amerykańskiej instytucji naukowej.
<!** Image 1 align=right alt="Image 3648" >Teraz powrócił do Polski zza Oceanu, by wystartować jako kandydat w wyborach do Senatu. Radosław Sikorski, bo o nim mowa, jest zapewne jedną z partyjnych lokomotyw wyborczych w naszym regionie.
Z kandydatem bydgoskiego PiS i PO w wyborach do Senatu spotykamy się w Muzeum Tradycji Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Trzy ostatnie lata wraz z żoną Anne Applebaum i dwójką synów Tadeuszem i Alexandrem spędził w USA. Jak podkreśla Sikorski, chłopcy mieli w Waszyngtonie stały kontakt z polską kulturą i językiem, ale po powrocie trzeba nadrobić okres rozłąki z krajem. Tadek i Alex wesoło hasają między armatami i czołgami, wizyta w muzeum to jednak w tym przypadku nie tylko weekendowa atrakcja i rozrywka.
Nauka historii
- Co to jest? - pyta synów pokazując jeden z eksponatów. Gdy nie doczekuje się odpowiedzi, zaczyna objaśniać malcom, czym się różni moździerz od zwykłej armaty. Po chwili wskazuje na portret Marszałka wiszący w hallu muzeum. A to kto? - Piłsudski - bezbłędnie odpowiada starszy syn.
Czy decyzja o powrocie była trudna? Sikorski twierdzi, że podjął ją spontanicznie, gdy dowiedział się, że ostatni PRL-owski premier Mieczysław Rakowski postanowił kandydować na senatora w woj. kujawsko-pomorskim.
- To drwina z mieszkańców naszego regionu, wobec której nie mogłem pozostać obojętny - tłumaczy.
To dla niego charakterystyczne, że szybko i stanowczo reaguje, gdy uzna, iż naruszane są interesy jego rodaków, krajan i ludzi na których mu zależy. Tak było m.in. wtedy, gdy amerykański potentat medialny Ted Turner publicznie opowiadał szkalujące Polaków „Polish jokes”. Polskie lobby w USA jest mało wpływowe i zwykle tego typu wystąpienia przechodzą bez reakcji, Sikorskiemu udało się jednak zmusić Turnera do oficjalnych przeprosin.
Korespondent z karabinem
Długo nie zastanawiał się też przed podjęciem decyzji o wyjeździe do Afganistanu w 1986 roku, gdy toczyły się tam najbardziej gwałtowne walki między mudżahedinami i sowieckimi najeźdźcami. Chociaż pojechał tam jako dziennikarz, kilka tygodni spędził jako członek oddziału z kałasznikowem w ręku. Wielu ma mu za złe, że wbrew obowiązującym wojennych korespondentów zasadom nosił broń.
- W brutalnych warunkach frontowych raczej by mi nie pomogło okazanie legitymacji prasowej. Dlatego byłem uzbrojony, na wypadek gdyby oddział został rozproszony i musielibyśmy pojedynczo przebijać się do swoich - wspomina.
W trakcie swojej dziennikarskiej misji kilkakrotnie posmakował prawdziwej wojny. Raz został wraz z oddziałem otoczony przez przeważające siły przeciwnika, innym razem niemal cudem przeżył atak rosyjskich helikopterów, które rakietami zrównały afgańską wioskę z ziemią. To właśnie wtedy zrobił zdjęcie, za które otrzymał nagrodę World Press Photo (1988).
<!** Image 2 align=left alt="Image 3649" >- Jako dziennikarz starałem się ukazać wszystkie okrucieństwa, jakich dopuszczali się Rosjanie, po to, by świat nie pozostawał obojętny na to, co się tam dzieje. To był mój sposób na walkę z Imperium Zła, jakim był wówczas Związek Radziecki - wspomina.
Po transformacji 1989 roku powrócił do Polski, gdzie w prawicowych rządach pełnił funkcje ministerialne. Z tego okresu nie dał się zapamiętać niczym szczególnym. Złośliwi mówią, że największym jego „osiągnięciem” było wprowadzenie plakietek z nazwiskami żołnierzy na mundurach na modłę US Army. Gdy rząd Jerzego Buzka dogorywał, uzyskał nominację na stanowisko ambasadora w Brukseli. W ostatniej chwili została ona jednak cofnięte przez nowy, SLD-owski rząd.
Wówczas zrażony do polskiej polityki wyjechał wraz z rodziną do USA, gdzie objął stanowisko jednego z dyrektorów American Enterprise Institute.
- Przez ostatnie trzy lata zajmowałem się działalnością nakierowaną na poprawę stosunków transatlantyckich. Długo nie układały się one najlepiej, bo obydwie strony były głuche na argumenty partnera. Dlatego organizowaliśmy liczne konferencje i spotkania polityków najwyższych szczebli, by tę sytuację zmienić i mam nadzieję, że już wkrótce dojdzie do przełomu - mówi.
W białym dworku
Decydując się na przyjazd do Polski, Radosław Sikorski nie musiał organizować życia w ojczyźnie od nowa. Jak sam przyznaje, oprócz polityki jego największą pasją jest renowacja i urządzanie dworku w Chobielinie pod Nakłem. Popadający w ruinę obiekt stał się własnością jego rodziny przed 15 laty, ale odnowa zabytku wciąż trwa.
<!** Image 3 align=right alt="Image 3650" >Jednak w kontekście Chobielina prasa rozpisywała się głównie o tabliczkach, jakie Radosław Sikorski rozstawił wokół posiadłości z informacją - „Strefa zdekomunizowana”. - To był tylko żart, a zrobiono z tego wielkie halo - macha ręką. W Chobielinie świetnie czuje się także żona Sikorskiego Anne. To właśnie tutaj pracowała nad wydaną niedawno książką „Gułag”, za którą dostała nagrodę Pulitzera.
Czy jednak Radosław Sikorski na dłużej zagrzeje miejsca w swojej ukochanej posiadłości? W dyskusji nad gabinetem cieni PO-PiS wielokrotnie przewijało się jego nazwisko. A zatem czeka go kolejna przeprowadzka, tym razem do Warszawy?
Sikorski zastrzega, że za wcześnie, jak na razie, na takie rozważania. Dodaje jednak, że gdyby po wyborach pojawiła się propozycja objęcia stanowiska w rządzie, gotów byłby podjąć wyzwanie. Na pewno nie jest bez szans na ministerialną tekę, biorąc pod uwagę, że ma dobry układ zarówno z PiS, jak i PO.
Najchętniej widziałby siebie w polityce zagranicznej. Najważniejszym zadaniem będzie według niego, uregulowanie bardzo napiętych obecnie stosunków ze Wschodem - Rosją i Białorusią. Przekonuje, że aktualne kłopoty są wynikiem kilkuletnich zaniedbań ekipy rządzącej.
Do sąsiadów dyplomatycznie
- Po pierwsze, nie możemy odwoływać dyplomatów z Białorusi. Skoro sytuacja jest kryzysowa, na miejscu powinni być nasi najlepsi fachowcy. Konieczne będzie także wspieranie ruchów demokratycznych wszelkimi możliwymi środkami między innymi poprzez nadawanie z naszego kraju audycji w języku białoruskim. Mam jednak świadomość, że na Białorusi demokratyczny przełom nie dokona się tak łatwo jak na Ukrainie, ze względu na poziom zsowietyzowania tego społeczeństwa - przewiduje.
Pierwsze sukcesy
Chociaż w Polsce jest zaledwie od kilkunastu dni, jak mówi już odniósł pewne sukcesy. Pierwszym było uzyskanie poparcia dwóch partii - PiS i PO, drugim - to, że jego główny oponent Mieczysław Rakowski wycofał swoją kandydaturę. Jednak o tym, czy jego powrót okaże się prawdziwym sukcesem, przekonamy się dopiero po jesiennych wyborach.