Ciekaw byłem, czy wyborcze zwycięstwo miłej sercu księdza Tadeusza formacji zmieni coś w retoryce jego wystąpień. Przekonałem się, że na to wciąż za wcześnie. Ojciec Dyrektor jak zwykle mówił o kampanii nienawiści, toczącej się przeciwko jego radiu. Miało to świadczyć o zdenerwowaniu diabła, który najmocniej kąsa, gdy czuje się zagrożony. Odetchnąłem. Jestem potrzebny. Zgodnie z „kazaniem” śp. profesora Leszka Kołakowskiego: „Nie jest prawdopodobne, by diabeł mógł zniknąć z życia ludzkiego, mimo wszystkich przebrań, w jakich się pojawia, mimo okresowych upadków stał się bowiem trwałym składnikiem kultury”.
Naczelny kaznodzieja radia w misji oczyszczania świata zyskał ostatnio świeckiego naśladowcę. Otóż także w Bydgoszczy swą ostatnią akcję przeciwko pedofilom przeprowadził niezbyt zrównoważony i znany z niewyparzonej gęby Zbigniew Stonoga. Przy pomocy dwojga bydgoszczan zwabił przez telefon i obywatelsko ujął 32-latka, który przyjechał z winem na randkę, przekonany, że spotka się z 13-latką. Wyczyn Stonogi przysporzył mu popularności i uznania. W Internecie pojawiło się sporo wpisów, których autorzy oświadczają, że kibicują takim akcjom bez względu na to, kto za nimi stoi.
Trudno mi się z tym zdaniem zgodzić. Nie bronię pedofilów, ale też nie chciałbym żyć w kraju pełnym Brudnych Harrych, wymierzających sprawiedliwość według własnego kodeksu moralnego. Nie chciałbym też, by samozwańczy stróże prawa bezkarnie mogli do mnie dzwonić i prowokować. Za jedyne w pełni akceptowalne zastosowanie obywatelskiego zatrzymania uważam obywatelskie akcje przeciwko pijanym kierowcom. Ciekaw jednak jestem, czy społeczne wsparcie otrzymałby ktoś, kto najpierw przy stole kusiłby kierowcę, podsuwając mu kieliszek, a następnie łapał go, gdy wsiada do samochodu i oddawał w ręce policji. Powiedzą państwo, że to nie to samo? Racja, pijany kierowca bywa bardziej niebezpieczny niż pedofil.

Grzegorz Olkowski
Przed wspólnotami mieszkaniowymi w Bydgoszczy staje nowe wyzwanie. Miasto zostało podzielone na dziewięć sektorów. Każdy z nich ma swego inspektora, który może sprawdzić, jak segreguje się śmieci w danym budynku. Wspólnoty, które podpadną, na razie muszą liczyć się z upomnieniami od miasta, ale w przyszłości być może i z karami. Z domkami jednorodzinnymi sprawa jest prosta. Pytanie, jak znaleźć i rozliczyć winnego wpadki w bloku czy kamienicy? Pamiętam, że w bloku, w którym kiedyś mieszkałem, z inicjatywy przewodniczącego wspólnoty zaczęły działać patrole mieszkańców. Obchodziły blok wieczorami, mając oko na chuliganów, pijaczków i złodziei samochodowych części. Wprawdzie po pewnym czasie inicjatywa upadła w wyniku wyczerpania sił nielicznych wartowników, ale przecież spacery wokół śmietnika byłyby mniej wyczerpujące. W rachubę wchodziłoby też oko Wielkiego Brata, ukryte w pobliżu kontenera. A może i prowokacja? Dzwonisz do sąsiada, dajesz mu sześć pustych flaszek po piwie i prosisz: „Wyrzuć, sąsiad, na śmietnik, bo ja już ledwo stoję na nogach”.