I, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z groteskowości tego pomysłu, nie da się ukryć, że większość ma problem z tą „oryginalną” mniejszością. Nie tylko w Bydgoszczy, Łodzi czy Opolu. Mam przed oczami obrazek z handlowej ulicy Brukseli, na której wieczorami z materacami i śpiworami rozkładali się – pod nosem uzbrojonej po zęby policji – bezdomni imigranci. Część z nich z dziećmi, co nie robiło już na przechodniach żadnego wrażenia, część mocno pod wpływem, na co zresztą też nie reagowali tamtejsi funkcjonariusze.
My, zwykli ludzie, mamy z tym towarzystwem spory problem. Zwyczajnie nie czujemy się komfortowo, gdy na przykład przystanek tramwajowy anektuje ktoś, po kim widać, że od wielu dni zamiast wody używał tylko wódy. Jak jednak widać i po gorącym odzewie naszych Czytelników na artykuł o jednym z nich, rezydującym na Gdańskiej, ciągle nie pozostajemy obojętni na taką sytuację. Ale większość z Państwa zachowuje w tych opiniach trzeźwy osąd – oni sami tego życia chcą. Tu i teraz. Doskonale wiedzą, że można by inaczej. Ale nie słuchają Alexisa de Tocqueville. Co z tego, że ich wolny wybór ogranicza nasz…
