16 sierpnia 2004 funkcjonariusze CBŚ wyprowadzili z bydgoskiego ratusza wiceprezydenta Macieja O. To był szok. Dla jego przyjaciół, współpracowników, mieszkańców.
Nikt nie wiedział, dlaczego i za co. „Express” jako pierwszy dotarł do informacji, że zatrzymanie ma związek z łapówką za „Tormięs”. Miał ją Maciej O. przyjąć w 2000 r. (był wtedy wojewódzkim konserwatorem zabytków) za odmowę wpisania starej toruńskiej rzeźni do rejestru zabytków. Skorzystaliby na tym toruńscy biznesmeni, pozyskując atrakcyjną działkę pod supermarket.
Niewielu wtedy w to wierzyło. Przyjaciele i współpracownicy Macieja O. spekulowali, że to musi być pomyłka. Lada dzień się wyjaśni i wiceprezydent wróci do ratusza. Nie wrócił. Nie skutkowały zażalenia na areszt, ani apele znanych bydgoszczan. Przesiedział za kratkami kilka miesięcy, najpierw we Włocławku, potem w Gdańsku.
- W przypadku, gdy Maciej O. zostanie oczyszczony z zarzutów, przywrócę go dokładnie na to samo stanowisko - zapowiedział na konferencji prasowej prezydent Konstanty Dombrowicz, odwołując go z funkcji wiceprezydenta.
- Podtrzymuje tę deklarację - mówi i dziś, znając wyrok. - To dopiero wyrok pierwszej instancji, a ja nic więcej nie mam do dodania.
Uczynił go swoim zastępcą w 2002 r. Rok poprzedzający te wybory nie był dla niego dobry. Na fotelu wicewojewody zasiadł właśnie Arkadiusz Horonziak, którego Maciej O. dyscyplinarnie wyrzucił z pracy.
Role się odwróciły: wojewódzki konserwator zabytków sam podał się do dymisji. Negatywnie wypadła też dla niego kontrola NIK, badająca finanse. Zarzucono mu niegospodarność przy pracach konserwatorskich w Strzelnie i Mogilnie. Część z nich wykonywała firma, której prezesem był Jarosław Urbańczyk, zatrudniony na jedną dziesiątą etatu w biurze konserwatora.
Następca Macieja O. złożył doniesienie do prokuratury, ale ta odmówiła wszczęcia postępowania.
Wraz z objęciem fotela wiceprezydenta zaczęła się dla Macieja O. dobra passa. Honory, walory... W czerwcu 2003 r. został nowym prezesem KS Start - Astoria. Przyjaciele trochę się dziwili. Woleli go jako człowieka z konserwatorską pasją. Pech chciał, że to właśnie na ochronie zabytków powinęła mu się noga. - Zapewniam, że nigdy nie działałem na szkodę zabytków - powiedział nam w wywiadzie, już po wyjściu z aresztu.
Dostał pracę w „Ruchu”, przygotowywał nową książkę, kolekcjonował dziwne zegary. Sam je wykonywał. Czas pokaże, czy uda mu się uciec od wyroku. Kolejne apelacje mogą potrwać parę lat i wiele zmienić. Wczorajszy wyrok nie jest prawomocny.