U Andżeliki na podwórku wypłynęła trumna. U Luizy w sadzie znalazł ktoś części szafek i dziecięcą huśtawkę. Lenka przyszła na świat w pierwszym dniu wielkiej powodzi.
Ostatnie dwa tygodnie w Bydgoszczy spędzili mieszkańcy Wilkowa. Gdzie to jest? Tam gdzie woda zagarnęła to, co przez dziesiątki lat wypracowali ludzie. I nigdy już nie odda.
Autobus
Użyczyła Komenda Wojewódzka Policji w Bydgoszczy. Tak samo było dwa tygodnie temu, gdy dzieci z gminy Wilków na Lubelszczyźnie (podczas powodzi znajdującej się całkowicie pod wodą), jechały do Bydgoszczy na wakacje. Te możliwe były dzięki akcji „Bydgoszcz dla Wilkowa” zorganizowanej przez ratusz.
W piątek, w drogę powrotną wyruszyło jedenaścioro kolonistów z zalanych terenów, troje ich dorosłych opiekunów, koordynator akcji ze strony ratusza, reporterka „Expressu”, dwóch kierowców oraz Madzia, córka jednego z nich, która jadąc z kolonistami do Bydgoszczy zaprzyjaźniła się z małą Zosią. Z Zosieńką zresztą obowiązkowo witają się wszyscy panowie.
– Pani Zosiu, jak się pani bawiła, czy pani tęskniła, czy jedzie pani z nami? – pytają jedną z dwóch najmłodszych uczestniczek wycieczki panowie kierowcy. Nic dziwnego, że koło Zosi nie można przejść obojętnie. Jest prześliczna. Ma 5 lat.
Do autobusu trudno się zapakować – każdy z kolonistów oprócz rzeczy, które ze sobą przywiózł bierze teraz to, co zostało mu ofiarowane przez ludzi dobrej woli. Momentalnie zapełnia się tylny bagażnik pojazdu i miejsca bagażowe z tylu, które również zasypane zostają workami z podarkami. Wypchane są też półki na bagaż podręczny nad każdym z siedzeń. – Jedziemy jak do Rumunii! – śmieje się ktoś. Z Kujawsko-Pomorskiego Centrum Edukacji Ekologicznej w Myślęcinku, gdzie goście przez dwa tygodnie mieszkali, wyjeżdżamy w piątek po godz. 11.30. Za oknami ponad 30 stopni. W autobusie przyjemny nawiew.
Bydgoszcz
Jest miastem, które na potrzebę pomocy powodzianom odpowiedziało natychmiast. Dzieli nas ponad osiem godzin jazdy od terenu, które w maju i czerwcu wodny żywioł zrównał z powierzchnią ziemi. Nasz ratusz włączył się w pomoc po apelu jednego ze swoich pracowników, który z zalanych terenów pochodzi. - Jedyna szkoła – pod wodą, kościół – pod wodą, domy – pod wodą – mówił Marcin Kuś, poruszając wyobraźnię setek bydgoszczan, którzy zapragnęli pomóc.
Chleb
Pierwsza zapytała o niego pani Basia. Za chlebem rozglądała się na stacji benzynowej podczas jednego z przystanków na trasie. Ale chleba brak. Dla niej oczywiste było, że gdy będziemy na miejscu chleba nie będzie gdzie kupić. I to przez najbliższe kilka tygodni. Chyba że będzie z darów. Pani Basia na jednym z przystanków, na stacji wśród gospodarstw, rozgląda się za miejscowym sklepikiem. Może tam uda się kupić pieczywo. Dziwne, że na stacjach nie ma najważniejszego, choć niby wszystko jest: chipsy po 6 złotych za paczkę (paprykowe, o smaku serka fromage z cebulką, grillowany kurczak). Lody na patyku: bez czekolady, w czekoladzie; rożki z posypką i bez. Czekolady i czekoladki, pastylki, gumy do żucia w drażetkach lub listkach. Papierosy, zapalniczki, plastry. Woda we wszystkich kolorach tęczy, ice tea, coca-cola, pepsi, spirte. I fanta też. A chleba nie ma.
– Mama dzwoniła, pytała, gdzie jesteśmy. Gotuje dla wszystkich obiad – uśmiecha się Luiza, jedna z opiekunek. – Schabowy z ziemniakami. To jest to. I mizeria do tego. To jest najlepsze jedzenie pod słońcem. A nie te konserwy. No ale tylko to mamy. W jedzeniu najważniejsze jest teraz to, by długo wytrzymało bez lodówki. Dlatego mamy pełno zupek chińskich i tym podobnych rzeczy - mówi 22-latka.
Dary
Oprócz żywności o długim terminie ważności i wody pitnej, potrzebne im było wszystko. Wszystko, co może zastąpić dorobek całego życia, który poszedł z prądem rzeki. Wszystko, co pozwoli przetrwać im to, co niektórzy nazwali biblijnym potopem XXI wieku. Środki czystości, środki higieny, ubrania, koce pościele, ręczniki, sprzęty. Ubrania powinny być nowe, a nie tak jak większość sądziła „w dobrym stanie” co jak wiadomo, dla każdego znaczy coś innego. Mieszkańcy naszego miasta odpowiedzieli na apel. Oprócz rzeczy standardowych i drobnych, ale na wagę złota, byli i tacy, którzy ofiarowali pompę czy wózek dziecięcy. Mali koloniści z bydgoskich wakacji przywieźli, m.in., pościele i koce oraz prezent dla swoich rodziców od uczniów Zespołu Szkół nr 14 w Bydgoszczy – każda z rodzin otrzymała komplet sztućców.
Luiza: - Dary najlepiej składać na poszczególne osoby, rodziny. Nic nie załatwiać przez gminę ani przez kościół, bo może się okazać, że my tych rzeczy w ogóle nie zobaczymy. Ludzie tak kradną, że to przechodzi wszelkie pojęcie. Dary wydawano u nas w Rogowie. Każdy, kto odbierał przyznaną mu część podpisywał się na liście. Tylko, że idziesz na przykład po swoją część, a okazuje się, że podobno już ją zabrałaś. Bo ktoś inny wiedział, że taka i taka rodzina mieszka w konkretnej wiosce i za nią się podpisał zabierając dla siebie ich przydział! I wtedy ci drudzy odchodzili z niczym. Tak samo nauczyciele ze szkoły Rogowie – im w pierwszej kolejności należał się przydział. Co z tego, że pochodzili z zupełnie innej okolicy…
Dziś w gminie Wilków, podobnie jak w całej Polsce jest fala upałów. Woda opadła jakiś czas temu, mury wysychają, mieszkańcy zaczynają remontować to co żywioł oszczędził. Dlatego jeśli teraz ktoś chce pomóc, mile widziane są wszelkie materiały budowlane. I ręce do pracy.
Ewakuacja
Nie dało się jej przygotować, zaplanować, przewidzieć. Każdy uciekał z domu tak, jak stał. A właściwie nie uciekał – zabierany był łodziami przez strażaków i inne służby. Byli tacy, którzy mówili, że domu nie zostawią. I odmawiali zabrania na łódź. Dowożono żywność tak długo, jak było to możliwe. Babcia Luizy, Marysia, zabierana była łodzią z balkonu pierwszego piętra – tyle bowiem było wody. Łódka cumowała przy balustradzie. Dziś trudno to sobie wyobrazić – by służby poruszały się po wodzie sięgającej do połowy wielkiego domu. Ostatecznie sięgnęła ona ponad dwa metry.
Familia
Zosia, Emilka i Luiza są siostrami, czego bardzo trudno było mi się domyśleć, bowiem żadna z nich do żadnej nie jest podobna! Luiza, najstarsza z całej trójki, była na koloniach jako opiekunka dwóch pozostałych. Ale na tym ich rodzina się nie kończy. W domu zostali rodzice: Tadeusz i Małgorzata, oraz rodzeństwo: Ola, Karol i Mateusz. Na miejscu okazało się, co zresztą podejrzewałam, że Ola, również ani sióstr ani rodziców nie przypomina… Cała rodzina, plus babcia i dziadek, mieszkają w pięknym ogromnym domu otoczonym drzewkami owocowymi. Dziś całkowicie uschniętymi. Mieszkają, mimo że woda zamieniła parter w gruzowisko. Uchował się kamienny „taras”, za sprawą którego dom przypomina typową, hiszpańska hacjendę. Skojarzenie to jest spotęgowane imionami córek: Luiza pasuje tu przecież idealnie! Z kolei najmłodsza, śliczna Zosia, przez niektórych nazywana jest „Sofi”. Ich dom stoi co sił w fundamentach, zachował swój dostojny charakter. Całe jego życie przeniosło się na pierwsze piętro, gdzie woda nie dała rady dojść. Pod nieobecność dziewczyn tata i bracia zaczęli już doprowadzać apartament do porządku. Prawdopodobnie dół wyremontują „tyle o ile”. Solidnie zrobią za to piętro i wyremontują strych. W razie gdyby kiedykolwiek jeszcze przyszła wielka woda, nie wyrządzi im już takich szkód.
Groby
Umarli pochowani na cmentarzu w Wilkowie nawet po śmierci nie zaznali spokoju. Woda, która przykryła całkowicie tę część kraju, gdy opadła także na cmentarzu zostawiła to, co z całej okolicy brutalnie sobie zabrała. Gdy nieco opadła, na grobach zostawiła połamane gałęzie drzew, śmieci, sprzęty codziennego użytku. A groby „przeniosła”, gdzie jej się tylko podobało. I tak na podwórku u Andżeliki, jednej z kolonistek, wypłynęła trumna. Zresztą to nie jedyna. Druga, którą w ogóle odnaleziono, gdy opadała woda, zabezpieczał Tadeusz, tato Luizy, Emilki i Zosi. Zresztą na ich podwórku, w sadzie czy pokojach oprócz części mebli z całej okolicy pojawiły się też znicze z okolicznego cmentarza.
Higiena
Luiza: - Byłaś szczepiona przed wyjazdem? Przeciwko tężcowi? Nie? Aha. No to nie wiadomo, czy będziesz mogła wjechać. Chociaż może teraz już można. Jak była jeszcze woda my wszyscy byliśmy szczepieni, wszyscy którzy wjeżdżali też, bez tego się nie obeszło.
Jak się okazuje, chodziło konkretnie o tężec i dur brzuszny. Rzeczywiście, jeszcze kila tygodni temu na zalanych terenach wszyscy objęci były obowiązkowymi szczepieniami. Każdy kto na te tereny przyjeżdżał musiał najpierw zjawić się w Rogowie, w tymczasowym urzędzie gminy, pokazać dokument i przedstawić swój cel wizyty. Obawiano się epidemii. Nic dziwnego. Woda, która opadła odkryła nie tylko zgruzowany dorobek setek osób, ale też żywe i pół-żywe zwierzęta. Zalany cmentarz i pływające części trumien też nie były bez znaczenia.
Internet
Tam jest wszystko. Więcej niż w telewizji, która pokazuje to, co jej wygodnie. Zresztą przyjeżdżają kręcić to ludzie z zewnątrz. Są kilka minut i wracają do domów. A na youtube są filmiki kręcone przez chłopaków stamtąd, część przez straż. Bez specjalnego montażu, efektów, komentarzy. Obraz mówi sam za siebie. Tak samo ze zdjęciami w galerii na stronie internetowej www.wilkow.mojezdjecia.net. „Zobacz zdjęcia, jakich nie pokazała telewizja” czytamy na stornie głównej. I widzimy fotografie z 28 maja, zrobione w granicach godz. 18. Widać na nich „tadkowy domek”, czyli dom rodzinny Luizy, Emilki i Zosi (tadkowy – od imienia Tadka, czyli taty dziewcząt). Widać go jeszcze zanim do połowy przykryła go fala powodziowa…
Jagoda
Ma osiem lat, długie włosy i buzię pełną uroczych piegów. „Opiekuje się” niebieskim balonikiem, który zachowała od czasu akcji zorganizowanej dla kolonistów przez bydgoską straż miejską. W drodze do swojego domu, w autobusie zaproponowała mi miejsce obok siebie. Nie śmiałam odmówić. W równoległym rzędzie siedzi jej mama, Barbara, i siostra dziewczynki, czteroletnia Patrycja. Upał zmęczył je jeszcze zanim wyjechaliśmy z Bydgoszczy. Jagoda próbowała znaleźć dogodną dla siebie pozycję, by wygodni pospać. W końcu stwierdziła, że chyba najlepiej będzie jak położy głowę na moich kolanach. Balonik nie przeszkadza jej we śnie i czeka na oparciu fotela przed nami aż dziewczynka obudzi się. Na szczęście nie jestem na wyciągnięcie ręki Patrycji – zajadała się właśnie delicjami o smaku pomarańczowym, a że temperatura w autobusie rośnie, czekolada jest na całej jej buzi i rękach. Pani Basia co chwile odbiera telefon – to mąż, pyta gdzie są.
– Ciekawe jaką tata ma już brodę! Bo wie pani, zapuszczał ostatnio – uśmiecha się Jagoda po przebudzeniu. Na stacji benzynowej nawet proponuje mamie, by dla żartu kupiła tacie maszynkę do golenia.
Karol
Ma więcej niż 22 lata. Na koloniach go nie było, zresztą w domu w Wilkowie również. To brat Luizy. Podobnie jak tata, jest strażakiem. Od zawsze wiedział, że tym będzie się zajmował.
Luiza: - Karol był na wale przeciwpowodziowym, gdy go przerwało. Zadzwonił do domu i mówi: „macie dwadzieścia minut. Potem wszystko będzie pod wodą.” Mama z Mateuszem niewiele zdążyli przez ten czas zrobić. Jak przyszła pierwsza fala, do dziś Karol nie wrócił na stałe do domu – wpada na chwilkę, porozmawiać, trochę się umyć. A tak, jest cały czas na służbie. Mieszkają w remizie na piętrze. Zresztą w warunkach strasznych.
Luiza
- Jedzie pani z nami do samego Wilkowa? Zobaczy pani cały ten syf – tak zaczęła się moja znajomość z 22-letnią dziewczyną, która na koloniach w Bydgoszczy opiekowała się młodszymi siostrami. Od kolonistów niczym się nie różniła – wyglądała jakby była ich równolatką, choć pomiędzy nią a reszta dzieci było ponad dziesięć lat różnicy. Po kilku zdaniach można było być już pewnym, że życiową mądrością dziewczyna przewyższa wielu.
Luiza: - Teraz już nie jest u nas tak źle. Ale na początku było tragicznie. Najgorsza była druga fala. Po pierwszej jeszcze wszyscy myśleli, że jakoś to będzie. Ale druga była wyższa. Zniszczyła nas doszczętnie. Jak przyszła powódź, akurat mnie nie było. Miałam sesję, byłam w Warszawie. Wiem tyle ile mi opowiadali babcia z tatą. Babcia mówiła, że jak została sama w domu uciekła a na piętro, skąd potem zabrali ją strażacy, modliła się, by woda która zakryła już parter i schody nie dostała się wyżej. Czekając na pomoc słyszała jak szafki na dole spadają, rozklejają się, po prostu toną… Najgorzej było później, gdy woda zaczęła opadać. I to co w lodówkach było zaczęło gnić. Smród wszędzie. Wszystko wypływało i przypływało. Potem śmierdziało tygodniami. I te komary, których jest teraz pełno, nie ma na nie sposobu. Teraz już jest trochę, lepiej, zresztą sama zobaczysz. Pewnie już dużo posprzątali. Jak wyjeżdżaliśmy trawa zaczęła się nawet zielenić.
Dziewczyna opowiada rzeczowo, ze szczegółami, konkretami, nie daje się ponieść emocjom.
- Ładne imię – mówię.
- Normalne – odpowiada z uśmiechem, by po chwili dodać. – Miało być Eliza, ale tata pojechał do urzędu mnie zarejestrować i się pomylił. I tak zostało.
Łodzie
Patryk, Dawid, Kuba: - Tak naprawdę łodziami wyrządzono więcej szkody niż dobrego. No nie, dobrego dużo, bo ludzie mogli być ewakuowani. Ale niektórzy z służb nie uważali w ogóle. U nas w sklepie fala, którą wytwarzały lodzie powybijała szyby które zostały. No a amfibia to już w ogóle! Przecież to wytwarza taką falę, że nie wiem! A oni sobie tym pływali, jakby dla zabawy. A takie okna, to wcale nie jest drobnostka. Bo jak komuś się zachowały dobre plastiki, to mógłby je potem przecież wykorzystać. A tak szyby poszły i po wszystkim
Marcin
Pochodzi z Wilkowa, od dobrych kilku lat mieszka w Bydgoszczy. Konkretnie od czasu studiów. Po ich zakończeniu zaczął tu pracę. Najpierw był staż, potem umowa. Potem zaczął kolejne studia. Obecnie pracuje w Wydziale Uprawnień Komunikacyjnych Urzędu Miasta Bydgoszczy. Marcin Kuś jest koordynatorem akcji „Bydgoszcz dla Wilkowa” zorganizowanej przez ratusz. Nie mógł nie zareagować, gdy jego rodzinne okolice całkowicie przykryła woda. Tam mieszkają przecież jego rodzice, siostra, znajomi od lat. Na nawoływaniu do akcji pomocy powodzianom nie poprzestał. Osobiście zawozi przekazywane przez bydgoszczan dary. Przez ostatnie dwa tygodnie dzień w dzień po pracy zjawiał się w Myślęcinku, by spędzić czas małymi kolonistami. Oczywiście jedzie też odwieźć ich do domu.
Narodziny
Siostra Marcina, Aśka, w dniu kiedy przyszła powódź, urodziła swoja drugą córkę, Lenę. Dzień wcześniej źle się poczuła, co okazało się szczęściem w nieszczęściu. Pojechała do szpitala, gdzie zrobiono jej szczegółowe badania i zatrzymano na oddziale. Akcja porodowa zaczęła się następnego dnia. Wtedy też gminę zaczęło zalewać. Gdyby mama nie była w szpitalu musiałaby być tam dotransportowana łódką. Kto wie, czy na niej właśnie nie przyszłoby jej wydać na świat Lenki. Dziś obie czują się dobrze. Lena z rodzicami, Asią i Adamem oraz starsza siostrą, czteroletnią Olą, mieszkają w Lublinie w rodziny taty dziewczynek.
Olechna
- Na co dzień pracujemy z dziećmi, dlatego gdy tylko pojawiła się możliwość, zaprosiliśmy grupę z Wilkowa – mówi Olechna Wojtecka z Kujawsko-Pomorskiego Centrum Edukacji Ekologicznej w Myslęcinku. – Wiedzieliśmy, że dorosłym nie mamy możliwości pomóc, ale dzieciom owszem. W koloniach brały też udział nasze, bydgoskie dzieci, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Wszystkie maluchy z terenów powodziowych miały ciężkie przeżycia, których nie doświadczyły nasze dzieci. Te więc pomogły im stawić czoła traumie. Bo tak to jest, że dziecko przemawia do dziecka, one mają swoje sposoby przekazywania emocji. Już trzeciego dnia zauważyliśmy, że dzieci otwierają się, staja się coraz bardziej radosne. Wiedzieliśmy, ze gdy choć jedno się uśmiechnie, to będzie ogromny sukces.
Powódź
Ostatnia jaką pamiętają, miała tu miejsce 160 lat temu. Właściwie to jej nie pamiętają, bo nikt tak długo nie żyje. Ale z tego, co ludzie mówią wynika jasno – takiej wielkiej wody nie było tu od ponad wieku. Zagrożenie powodziowe było wielokrotnie, ale zagrożenie zagrożeniem, a kto mógł przypuszczać, że tak to się skończy? Na dzwonnicy kościoła są dwie rysy – zrobił je Tadeusz. Będą one przypominały potomnym dokąd sięgała woda. Kreski są dwie – jedna z maja, druga –wyższa, z czerwca. Są na wysokości około półtora metra – „centrum” Wilkowa jest bowiem na wzniesieniu, w przeciwieństwie do pól i sadów, które przykryte były na ponad dwa metry.
Rezygnacja
Podobno jeden z chłopców z okolicy nie wytrzymał stresu – stojąc na strychu i widząc jak woda pochłania wszystko, chciał targnąć się na swoje życie. Nie on jeden. Podobno inny mężczyzna, dorosły, głowa rodziny spotkany raz na ulicy gminy na pytanie: „dokąd idziesz?” odpowiedział: „do lasu. Skończyć z tym wszystkim”. Mówiąc wprost: powiesić się.
- Słyszałam w telewizji, że dostaliście pomoc psychologów – mówię do Luizy.
- Ja też słyszałam – śmieje się dziewczyna. – Ale nikogo tu nie widziałam
Marcin: - Bo psychologów wysłano na tereny zalewowe, gdy jeszcze była tam woda, gdy ludzie byli w wielkim szoku, instynktownie się ratowali. A specjaliści są teraz potrzebni. Gdy woda opadła i wszyscy widzą, że to na co pracowali cale życie ledwo stoi, lub w ogóle tego nie ma. Gdy trzeba zabrać się za odbudowę, a samemu nie da się tego zrobić natychmiast.
Olechna: Widać było, że mamy są w bardzo ciężkim stanie. Pani Renia przyznała potem, że nie potrafiła nie myśleć o Wilkowie. Dopiero gdy woda opadła, gdy z domu dzwoniono, że już zaczynają się porządki widać było, że czuje się lepiej.
Stół
Luiza: - Tata cały czas był dzielny, nie pokazywał emocji. Raz tylko się załamał, gdy zobaczył nasz stół, cały zniszczony, nasiąknięty wodą. I chyba dopiero wtedy dotarło do niego co tutaj się stało. Ten stół mieliśmy zawsze, odkąd pamiętam. Cała rodzina się przy nim mieściła, a trochę nas w domu jest…
W oczach Luizy po raz pierwszy pojawiają się łzy. Ale tylko chwilowo. Dziewczyna naprawdę musi być bardzo twarda.
Luiza: - Ocalało lustro, nie wiemy jak to się stało, to chyba jakiś cud. Rama odpadła, puściła szkło, ale to się nie potłukło. Chyba uda się je uratować.
Marcin: - Nasze lustro chyba nie przetrwało próby czasu, Mieliśmy je od zawsze. Na starych fotografiach, zawsze wisiało na swoim miejscu: pomiędzy dwoma oknami. Nie wiem ile ma dokładnie lat, ale stówkę na pewno. Ma nawet takie drobne rzeźbione kłosy. Rama odpadła. Lustro jest, ale całe od osadu. Poczekamy aż wszystko dokładnie wyschnie i może uda się je odrestaurować. Na pewno nie będzie o tanie. Ale to rodzinna pamiątka, więc na pewno zrobimy wszystko, by ocalało.
Trasa
Droga z Bydgoszczy do Wilkowa jest niemiłosiernie długa. Dzieci, jak to dzieci, mają nieskończenie dużo energii. Może od tych słodyczy, które po drodze bez przerwy jedzą. Autobus nie ma klimatyzacji, a nawiew który początkowo miał być ukojeniem jest jak kropla wody drążąca skałę – filtruje teraz gorące powietrze które wpada do środka pojazdu. Jego dach zresztą zdążył się przez te kilka godzin porządnie nagrzać. Jagoda wyspała się pierwszej godzinie, teraz ja znalazłam wolne miejsce na tyłach pojazdu i podróżuję leżąc. Na miejscu powinniśmy być około godz. 19-20. Późnym popołudniem przejeźdźmy przez Kazimierz.
Dawid, Kuba, Patryk: - Niech pani zobaczy, tu gdzie jedziemy jeszcze niedawno była woda, nie szło przejechać! Zaraz będziemy na miejscu! O straż pożarna. E tam, straż to u nas przecież norma!
Chłopcy na plecach mają już plecaki, jakby zaraz mieli wysiadać. Luiza śmieje się z nich, że jeszcze przecież kawałek drogi. Ale oni nie usiedzą. Pokazują przez okno tereny, która woda pozwoliła sobie na jakiś czas przywłaszczyć. Teraz wszystko wyschło. Po kilkunastu minutach wjeżdżamy na wertepy. Chłopcy: - Witamy na naszych drogach! Pół asfaltu, pól gruzów! O, nie ma objazdu, chyba przejedziemy. Mama pewnie już po nas wyjeżdża!
Do autobusu wdziera się duszący słodko-gorzko-mdły zapach. Nigdy wcześniej takiego nie czułam. Jesteśmy prawie na miejscu.
Uratować… Warszawę
Luiza: - Prawda jest taka, że gdyby nie wysadzili naszego wału, może by nie było aż takich szkód. A wszyscy wiemy, że chodziło o to, by nie zalało Warszawy. Dlatego wojsko wysadziło wał. To się tak nazywa, w rzeczywistości nie jest to dosłowne wysadzenie. Wojsko ma specjalny proszek, którym trzy dni z rzędu posypuje wał. Potem on się po prostu rozpuszcza.
- Jak w jakimś filmie – mówię
- Gorzej – mówi Luiza.
Wilków
Etymologia nazwy jest dość prosta. Podobno przed wiekami były tu lasy, je z kolei zamieszkiwały wilki. I to cała filozofia. Choć są też legendy, które mówią, że założyciela tudzież pierwszego mieszkańca Wilkowa wykarmiła i przy życiu utrzymała wilczyca.<!** reklama>
W piątek gmina nie była już czarna – części drzew, które nie obumarły zaczęły się zielenić. Przedtem musiało tu być naprawdę pięknie! Obrazem nędzy i rozpaczy są za to sady, które pod wodą były całkowicie. Drzewka ledwo stoją czarne od mułu, który je oblepiał. Krajobraz jak po nuklearnej zagładzie. Jedna wielka pustynia.
Zatrzymujemy się przed „tadkowym domem”, gdzie jest miejsce zbiorki. Rodzice czekają na swoje pociechy. Te wybiegają z autobusu, wręczają im pościele, ubrania, prezenty, które dostały od darczyńców. Radość jak to przy powitaniu rodziców z długo nie widzianymi dziećmi.
Po panią Basię, Jagodę i Patrycje przyjechał tata dziewczynek. – Gdzie masz brodę!? – pyta Jagoda. – Myślałam, że będzie do szyi! – Specjalnie dla ciebie się ogoliłem – podpuszcza córkę. Zbigniew.
Rodzice Luizy, Emilki i Zosi zapraszają nas na kolację. Na ocalonym piętrze domu unosi się zapach bigosu. Po drodze do domu komary dobierają się do rąk, nóg, pleców, szyi, twarzy. A i tak podobno jest już ich dużo mniej.
Zwierzęta
Szagi jest zamknięty w klatce. Nie dlatego, że jest groźny, bo to uroczy psiak, który gdyby mógł przeskoczyłby przez ogrodzenie, by przywitać się z dziewczynami. Ze mną zresztą też, choć widzi mnie po raz pierwszy. Nie można go wypuścić. Za dużo psów szwenda się teraz po okolicy Pewnie by do nich dołączył. Jeszcze ktoś by go potrącił. Podobno gdy była wielka woda pływał pomiędzy domem a stodołą. Ze stresem poradził sobie lepiej niż Cygan – pies rodziców Marcina. Doberman, razem z kundlem Pimpkiem i kotem spędził miesiąc na strychu domu, dokarmiany przez służby ratownicze. Tak bardzo bał się zejść. Luiza do dziś zastanawia się jak to możliwe, że uratowała się krowa, która przez dwa dni stała w wodzie czy trzy kury babci Marysi.
Podczas wakacji w Bydgoszczy dzieci nie oderwały się od zwierząt – tu codziennie rano była jazda konna. Z dostojnymi zwierzętami najlepiej radziła sobie Zosia, podobno nawet kłusowała! Konie są w Myślęcinku różne: jest i Afryka i Turkus. Ulubiony konik Zosi to jednak Nadzieja.
Zobacz galerię: Macie 20 minut [reportaż z Wilkowa]