Warsztat introligatora, pracownia witrażysty czy kuźnia kowala to dla wielu mieszkańców powiatu świeckiego najpewniejsza gwarancja stałego zatrudnienia.
<!** Image 2 align=right alt="Image 104352" sub="Marian Tomasik ze Świecia prowadzi zakład introligatorski już ponad 30 lat. Dzięki wysokiej jakości usług, ma swoich stałych klientów / Fot. Marek Wojciekiewicz
">Czas pokazał, że wykonując niszowe zawody, można się utrzymać na przyzwoitym poziomie. Trzeba tylko mieć dobry pomysł, umiejętności i wiarę w siebie.
Warsztat introligatorski Mariana Tomasika działa w Świeciu od 1977 roku. W oknie wystawowym stoi zabytkowa obcinarka introligatorska. Klienci, którzy zajrzą do wnętrza zakładu, mogą zobaczyć wiele innych urządzeń niezbędnych do uprawiania tego fachu. Są tu ciężka metalowa gilotyna, ręczna prasa i ramki pełne mosiężnych liter. W powietrzu unosi się zapach kleju i skóry. Technologia zszywania zadrukowanych kartek, wyklejania uszkodzeń, nadruku złotych lub srebrnych liter, od lat pozostaje ta sama.
<!** reklama>- Rozwój techniki biurowej i komputerów zabrał mi wielu klientów - przyznaje Marian Tomasik. - Kiedyś najwięcej zleceń miałem od urzędów administracji państwowej. Wykonywałem oprawy dzienników ustaw, monitorów polskich i projektów technicznych. Dziś to wszystko gromadzi się w pamięci komputerów. Teraz najczęściej zaglądają do mnie autorzy prac dyplomowych, kolekcjonerzy roczników gazet i osoby wzbogacające swoje księgozbiory - mówi Marian Tomasik.
Marek Włoch ze Świecia od kilku lat prowadzi pracownię witrażu. Pierwsze, wykonane po koniec lat osiemdziesiątych, powstały z folii i taśmy imitującej ołów.
- Jednak prawdziwym wyzwaniem był dla mnie witraż wykonywany techniką tradycyjną, czyli ołów i szkło barwione w masie - twierdzi Marek Włoch. - Praca przy takim witrażu przebiega podobnie, jak 100 lat temu. Do wszystkich sekretów tej profesji trzeba dochodzić samemu, metodą prób i błędów. Na szczęście, witraże stały się modne. Zdobią siedziby urzędów i prywatne domy zamożnych osób. Wyrabiam z nich przeszklenia drzwi, okna, zdobienia luster i wiele innych rzeczy. Mam odbiorców zarówno w kraju, jak i za granicą - dodaje.
Wojciech Stemplowski z Poledna przez dziewięć lat był magazynierem w Sartowicach. Jednak w połowie lat osiemdziesiątych zakład upadł i trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce.
Wojciech Stemplowski myślał o warsztacie mechanicznym lub o świadczeniu usług dla rolników. Wybrał tę drugą profesję. Prawie dwa lata kuł lemiesze. - To taka masówka - tłumaczy. - W młodości bardzo dużo rzeźbiłem i malowałem, dlatego postanowiłem poszerzyć działalność. Kowalstwo artystyczne okazało się tym, do czego przez wiele lat podświadomie dążyłem. To wymarzone pole do popisu dla talentów konstruktorskich i artystycznych - podkreśla Wojciech Stemplowski.
Od wielu lat jego kuźnię opuszczają wspaniałe kute meble i bramy, które wykonuje na indywidualne zamówienia.
