260 zł dla laweciarza, 33 zł dla właściciela parkingu i 180 zł do kasy miasta - tak wygląda podział „myta”, wyegzekwowanego od bydgoszczanina, który źle zaparkował osobowe auto.
<!** Image 2 align=none alt="Image 180330" sub="Wczoraj po południu nasz fotoreporter był świadkiem sytuacji, gdy zdenerwowana kobieta przyjechała na parking przy ulicy Równej 4, by odebrać swój samochód. Tu właśnie trafiają odholowane pojazdy. Przy odbiorze auta kobieta wdała się w gwałtowną sprzeczkę z mężczyzną pilnującym terenu
Fot. Tymon Markowski">
Jakby tego było mało, przewidziano dla niego dodatkowe represje. Właściciel odholowanego pojazdu musi dojechać do straży miejskiej i tam przyjąć powiadomienie o usunięciu auta oraz mandat. Stamtąd czeka go kurs na peryferie miasta, bo właśnie tam (przy ul. Równej 4) znajduje się parking prywatnego przedsiębiorcy, z którym miasto podpisało umowę na przechowywanie aut. To nie koniec ciernistej drogi. Kierowca nie może tam zapłacić za hol i parkowanie auta. Dostaje do ręki rachunek (na 473 zł), musi z nim jechać na pocztę i wrócić po pojazd z potwierdzeniem przelewu. Najbliższa placówka pocztowa jest w „Tesco”, więc trzeci i czwarty kurs do marketu i z powrotem zabiera ukaranemu dodatkowe godziny i pieniądze. Cztery kursy taksówką uszczuplą mu portfel o dodatkowe 100 zł. Poruszając się komunikacją miejską straci na tę bezsensowną wędrówkę pół dnia. W sumie zostawienie auta w nieodpowiednim miejscu może kosztować nawet 800 zł (z mandatem).
Każdemu może się to zdarzyć. O tym, że zaparkowanie samochodu (jest ich w Bydgoszczy 225 tysięcy) graniczy z cudem, nie trzeba przekonywać. Obiecywanych przez miejskie władze parkingów w okolicy Starego Miasta, jak nie było, tak nie ma. Odpowiedzią drogowców na samochodowy boom jest ustawianie kolejnych znaków zakazu parkowania w rozkopanym mieście, Nic dziwnego, że zdesperowany kierowca, spieszący do pracy, szpitala czy sądu, łamie przepisy i ustawia auto, gdzie się da. Nawet gdy nie utrudnia ono ruchu, nie blokuje wjazdu ani drogi przeciwpożarowej (patrz art. 130a Prawa o ruchu drogowym), strażnik może wezwać lawetę. Zwykle nie zada sobie trudu, żeby zostawić kierowcy wiadomość w najbliższym sklepie, więc ten dostaje palpitacji serca i biegnie na policję złożyć zawiadomienie o kradzieży.
<!** reklama>
Do niedawna Straż Miejska chętniej zakładała na koła blokady, od miesiąca preferuje wzywanie lawety. Rada Miejska zaakceptowała podwyższone stawki za holowanie usuwanych pojazdów do ich maksymalnej wysokości.
Jeszcze niedawno przewóz lawetą auta o wadze do 3,5 tony kosztował bydgoszczanina 305 zł, dziś jest to aż 440 zł, z czego laweciarz dostaje 260 zł, a 180 zł wpływa do miejskiej kasy. - Laweciarz, właściciel parkingu i miasto zarabiają, a my zapłacimy frycowe - skarżą się kierowcy. Czy tak powinno być?