https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Któż by nie chciał chociaż raz?

Jak wiadomo, dobrze jest w coś wierzyć. Choćby czasami, choćby trochę przypadkiem i choćby mocno naiwnie...

Jakby nie było, wiara zmienia nam życie w coś znacznie bardziej sensownego, niż tylko powolne starzenie się z dnia na dzień. I tyle tylko, że niedowiarkom możemy się wydać z tą naszą wiarą i straszni, i zabawni. Choć pewnie trochę będą nam zazdrościć.

W „Ave, Cezar!”, nowej produkcji braci Coen, wszystko kręci się wokół filmu o sile Chrystusa z jednej strony, i komunistycznego spisku scenarzystów w Hollywood z drugiej. Relacje maluczkich z wielką religią i z wielką ideą, ich potrzeba poddania się czemuś istotnemu, podane są oczywiście szyderczo i parę scen - jak kłótnia interpretatorów chrześcijaństwa z różnych kościołów, cerkwi i synagog - jest bardzo smaczna. Tyle, że ten motyw nieustannie przepycha się na ekranie z drugim - satyrą na Hollywood, wielką fabrykę snów ze złotego okresu lat 50. Fabrykę, której produkt jest może i cudny, ale sam proces produkowania już nie do końca.

Swoją drogą cały czas czujemy dwoistość podejścia braci Coen do Hollywood, charakterystyczną nie tylko dla nich... Nabijają się z aktorów, reżyserów i reszty menażerii - oglądamy miernoty, które szczerze wierzą, że są mądralami, brutalne pierwociny PR, uprawiane przez ówczesnych speców, kulisty systemu gwiazd. Sporo tu mniej lub bardziej czytelnych prztyczków wobec autentycznych postaci Hollywoodu, sporo natrząsania się z maniery różnych gatunków tamtego kina. Ale i sporo zauroczenia „fabryką snów”. Bo gdzieś w tle pobrzmiewa sympatia i hołd dla złotego okresu X Muzy.

Trochę tak zresztą z tym Hollywoodem jest. Wszyscy pokpiwamy sobie z jego megaprodukcji i megagwiazd, ale oglądamy je w skali świata milionami. A każdy twórca, choćby bardzo niezależny, chciałby choć raz spróbować coś tam zmajstrować.

Tak więc oglądamy opowieść o pewnym załatwiaczu. Eddie Mannix pracuje w wielkim studiu i załatwia wszelkie problemy. Od ciąży jednej z gwiazd, po porwanie gwiazdora wielkiej historycznej produkcji o czasach Chrystusa. A sprawa lekka nie jest, bo gwiazdora uprowadzili komunizujący scenarzyści. Eddie ceniony jest nadzwyczaj - zmaga się z superofertą roboty w branży lotniczej i porzucenia filmowego cyrku. Tyle, że jak ktoś raz posmakował cyrku, trudno mu odejść.

Jak zwykle u braci Coen po ekranie śmigają tabuny wielkich gwiazd w ważnych rolach, małych rólkach i epizodach. Najbardziej zaskoczył mnie Channing Tatum w kapitalnym wydaniu musicalowym i - jak zawsze - cudnie zdystansowany George Clooney. A tak w ogóle, to mam wrażenie, że czegokolwiek bracia Coen by nie nakręcili, pianiu fanów ich talentu nie będzie końca. Nawet jeśli - tak jak w przypadku „Ave, Cezar!” - nie jest to film, który wpisaliby sobie w CV do pierwszej piątki. To entuzjazmowanie się Coenami to zresztą zjawisko całkiem ciekawe. Może kiedyś bracia nakręcą o nim film? CP

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski