MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kto wierzy, ten błądzi

Redakcja
Podobno jako Polacy mamy problem z wiarą w człowieka. Nie ufamy ludziom, a ludzie w nagrodę nie ufają nam.

Tak przynajmniej twierdzą różni uczeni mądrale. Nie wierzymy bliźnim, z góry zakładamy, że chcą nam zrobić wbrew, no i w ogóle wolimy być ostrożni. A tam w dalekim świecie, gdzie ten kapitał zaufania społecznego jest wysoki, żyje się podobno prościej i przyjemniej... W "Gościu" zwyczajna rodzina z amerykańskiej prowincji zaprasza pod swój dach obcego faceta, który przedstawia się jako kumpel ich zmarłego syna. Tyle że tym razem zaufanie, którym obdarzają bliźniego, będzie ich bolało.

Niestety również nasze zaufanie co do tego, jaki film właśnie oglądamy, co rusz się chwieje. Bo "Gość" to produkcja przedziwna. Początkowo mamy wrażenie, że jest jedną z tych thrillerowych przypowieści, które opowiadają o tym, jak to do domu szaraków - zwyklaków puka czyste zło i wywraca wszystko do góry nogami. Zło, które manipuluje i kugluje, a biedni ludkowie sami włażą w pułapkę... Ba, tym razem robi się jeszcze dodatkowo smacznie, bo chodzi o skrzywionego wojną weterana, więc mamy nadzieję na społeczne prztyczki o psychicznych ofiarach wojny. Potem robi się już z "Gościa" thriller akcji, a my zaczynamy gdybać, jakie zaskoczenie zafundują nam twórcy na koniec. Później "Gość" zmienia się w westernową opowieść o tym, że dobrym powinno być dobrze, a złym źle, a główny bohater mści się za krzywdy maluczkich. I dotąd jest jeszcze całkiem nieźle. Potem jednak "Gość" coraz bardziej skręca w stronę pastiszu, a w końcu halloweenowej groteski.

I pewnie taki miks znajdzie wielu amatorów. Bo sporo kinowych smakoszy lubi takie zlepieńce, do tego napakowane odniesieniami do kina akcji z pogranicza thrillera i horroru... I pewnie można by się na tym obrazie nieźle rozerwać, gdy już odkryjemy, że poza akcją tak naprawdę nie ma tu nic. Że to czysta zabawa. Pewnie można, ale ja bawiłem się średnio. I mówiąc szczerze, nie bardzo rozumiem zachwyty nad popkulturalnymi igraszkami pana reżysera Wingarda. Nawet jeśli nawiązuje do uroczych lat 80.

Tak więc przenosimy się na amerykańską prowincję i poznajemy sympatyczną rodzinkę. Mama ciagle przeżywa śmierć syna na którejś z wojen, tata martwi się, że nie został menadżerem regionalnym, bo wygryzł go młodszy spryciarz, syna prześladują szkolne zbiry, a córka romansuje z narkodilerem. No i pewnego dnia rodzinę odwiedza facet, który przedstawia się jako kolega syna. I jest jak prezent od losu dla wszystkich i dla każdego z osobna. Jest tak uroczy, uczynny i wspaniały, że prawie wszyscy za nim szaleją. Nagle zaczynają też znikać problemy naszej rodziny. I ludzie, którzy ich przysparzają.

Główną gwiazdą filmu jest oczywiście pan reżyser, bo Adam Wingard to kolejne cudowne dziecię, spec od zmiskowanych gatunkowo thrillero-horrorów, autor choćby "Następny jesteś ty". Nie bardzo rozumiem te zachwyty nad jego twórczością, ale jedno mu trzeba przyznać - dając główną rolę Danowi Stevensowi zapewne zrobił z niego gwiazdę. Bo Stevens, znany dotąd z serialu "Downton Abbey", tak przykuwa uwagę na ekranie, że nie bardzo pamiętamy, kto w tym filmie grał poza nim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!