Otóż pewnej uroczej holenderskiej rodzinie ufundowałem prezent. A jako że prezenty z Polski kojarzyły jej się dotąd z płodami rolnymi, darami lasu, bursztynem i przemysłem spirytusowym, postanowiłem oczarować ich kulturą polską. I to w wersji niefolkowej, ale takiej, jaką kocha inteligent zwykły, czyli ja. No i podarowałem im filmy pana Smarzowskiego z „Weselem” i „Domem złym” na czele. Jako opowieści o duszy polskiej i nie tylko.
Holendrzy zamilkli na długo. A potem zawsze już przyglądali mi się z dużym niepokojem, co zresztą uznałem za sukces, bo widać filmy nimi zakręciły. Na zakończonym właśnie festiwalu w Gdyni „Wołyń” pana Smarzowskiego też zakręcił publiką. Nie było krytyka, który nie piałby na cześć wybitności „Wołynia”, a jeden nawet obwieścił, że to w ogóle najwybitniejszy film III RP. I co? No i nagrody dostał „Wołyń” dziwacznie drugoligowe. Co oczywiście świadczyć może po prostu o tym, że na festiwalu były filmy jeszcze wybitniejsze, ale też o tym, że jury schowało się do norki, albo coś tam chciało zamanifestować. W kontekst próbował więc wdepnąć prezes Kurski ze swoją nagrodą, którą reżyser dostać miał poza sceną, co wmanewrowałoby go w jakąś chorą sytuację w stylu: my stoimy tu, a oni tam, gdzie stało ZOMO.
Pan reżyser się sprytnie wywinął, a do ocen jury pewnie przywykł, bo jego genialna „Róża” niegdyś też w Gdyni poległa. Z tym festiwalem jest bowiem tak, jak z innymi. Werdykty czasami zadziwiają. Jak było teraz nie wiem, bo nie byłem - ale wydaje się, że jury miało w czym przebierać. Bo „Ostatnia rodzina” też może nami zakręcić. Zastanawiam się tylko, z czym ruszymy po Oscara? „Wołyń” jest mocno kontekstowy, a „Ostatnia rodzina”, choć to niby uniwersalna przypowieść, to jednak dla widza nie kojarzącego Beksińskich, czytelna inaczej. Ale w końcu my, Polacy, generalnie dla świata czytelni jesteśmy inaczej. Zwłaszcza inaczej, niż nam się marzy.CP