Po intensywnej kampanii wyborczej przyszedł czas na posprzątanie po sobie. Niedawni kandydaci mają na to tylko trzydzieści dni.
<!** Image 2 align=left alt="Image 6005" >Tegoroczne wybory stały pod znakiem bezpardonowej walki „ulotkowej” na murach, przystankach i wystawach sklepowych. Teraz kandydaci będą musieli wykazać się podobną zaciętością w zdejmowaniu plakatów i usuwaniu materiałów wyborczych. - Zegar zaczął tykać w niedzielę - mówi Janusz Bordewicz, zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska bydgoskiego Urzędu Miasta. - Ordynacja wyborcza szczegółowo reguluje, do kiedy muszą zniknąć z ulic materiały wyborcze. Kandydaci mają na to trzydzieści dni. W podobnym tonie jest utrzymane zarządzenie prezydenta Konstantego Dombrowicza. - Jeśli po tym czasie nadal nie będzie posprzątane, zrobi to wynajęta przez nas firma. Miasto zapłaci za jej usługi, ale zwrotu kosztów domagać się będzie od sztabów wyborczych.
Zmuszą do czystości
- Już zabieramy się za porządkowanie. Mam nadzieję, że do środy po naszych ulotkach i plakatach nie będzie już śladu - deklaruje Jakub Mikołajczak, szef sztabu Platformy Obywatelskiej. - Zajmują się tym członkowie Młodych Demokratów. Tam, gdzie nie będą mogli dotrzeć, lub względy bezpieczeństwa uniemożliwią ściąganie banerów, zlecimy usługę prywatnej firmie.
- Jeśli będzie trzeba, zastosujemy wszystkie przewidziane prawem środki, żeby zmusić opornych kandydatów do posprzątania - mówi Eliza Strączek z Wojewódzkiego Biura Samoobrony. - Wiem, że to są dodatkowe koszty dla startujących, ale prędzej czy później trzeba je ponieść. Mam jednak nadzieję, że nasi kandydaci będą odpowiedzialni.
- Uprzątniemy wszystko - zapewnia Michał Sztybel z Prawa i Sprawiedliwości. - Będziemy prowadzić rozmowy z kandydatami i uczulać ich na ten problem.
Pięć złotych dla spokoju
Historia uczy, że deklaracje komitetów wyborczych nie zawsze wytrzymywały konfrontację z rzeczywistością. - Ostatnio wszystkim komitetom wystawiliśmy „rachunki” za powyborczy bałagan - informuje dyrektor Janusz Bordewicz. - Za kampanię do Parlamentu Europejskiego musieliśmy zapłacić 1000 złotych - wspomina Michał Sztybel.
- My za wybory parlamentarne zapłaciliśmy 5 złotych, ale i tak się z taką karą nie zgadzaliśmy - mówi Jakub Mikołajczak. - Wpłaciliśmy ją jednak dla świętego spokoju.