I rzeczywiście, co z tego, że nie potrząśnie się na dzień dobry i do wiedzenia czyjąś dłonią, skoro przez dwie godziny pomiędzy tymi granicznymi gestami zawodnicy będą odbijali do siebie tę samą piłkę, skakali do siebie w bloku, posapując z wysiłku i tocząc ślinę z dystansu na pewno mniejszego niż metr. Ba, śliska od potu piłka od czasu do czasu ląduje też na trybunach, pomiędzy kibicami...
Nie wiem, ilu zakażonych koronawirusem trzeba w Polsce zdiagnozować, abyśmy na serio zaczęli obawiać się kontaktów z bliźnimi. Na razie bowiem nie zauważyłem, by ktoś próbował się ze mną witać „żółwikiem”, co rekomendowała w telewizji Agnieszka Holland. Nikt też nie okopał mi kostek w ramach „Wuhan Shake” - propagowanego w Internecie przywitania poprzez stuknięcie się wewnętrznymi częściami stóp. Na razie Polak do Polaka mimo wszystko mężnie wyciąga grabę i dużo dałbym, żeby się to nigdy nie zmieniło.
