Jednocześnie pojawiają się publiczne wypowiedzi polskich speców od epidemiologii. Twierdzą, że ani nie jesteśmy bezpieczni, ani dobrze przygotowani do walki z gorączką krwotoczną.
Jeśli nie można zdać się na autorytety, bo wygłaszają sprzeczne opinie, to warto posłuchać zdrowego rozsądku. W miarę bezpiecznie moglibyśmy czuć się w kochanej ojczyźnie, gdyby wciąż nazywała się Polska Rzeczpospolita Ludowa i przed kontaktami z podejrzanym otoczeniem chroniłaby nas żelazna kurtyna.
A i wtedy nie byłaby to pewność, bo przecież w czasach peerelu przyjmowaliśmy na polskie uczelnie studentów z rozwijających się krajów Afryki. Taki Abdoul z Tanzanii, który był towarzyską gwiazdą akademików toruńskiego UMK, gdy i ja tam studiowałem, spokojnie mógłby zarazić ponad setkę młodych osób. Panów poprzez wspólny kieliszek, panie poprzez wspólne łóżko.
[break]
„Express” próbował też sprawdzić zwarcie i gotowość bydgoskiej służby zdrowia za pomocą niewinnego eksperymentu. Broń Boże, nie okłamaliśmy nikogo, że mamy ebolę. Postawiliśmy się jedynie w sytuacji przeciętnego turysty, który wrócił właśnie z wycieczki do Maroka i teraz ma wymioty, wysoką gorączkę i bóle mięśni.
Przekonaliśmy się, że przynajmniej w niektórych bydgoskich przychodniach pracują ludzie o nerwach ze stali. „Proszę pana, trzeba się zarejestrować wcześniej. Na wizyty domowe najlepiej rano. Do lekarza też już nie zapisujemy, bo jest właśnie na wizytach” - niewzruszonym głosem poinstruowała naszego reportera pani w rejestracji.
Najwyraźniej zadaje to kłam opinii profesora Andrzeja Horbana, konsultanta krajowego w dziedzinie chorób zakaźnych, który przed dziennikarzami wypalił, że wobec braku procedur, skafandrów i warunków do leczenia eboli „lekarze w obawie o własne zdrowie - w przypadku chorego z ebolą - uciekną w popłochu, zamiast leczyć chorych”.
A co z naszym bezpieczeństwem militarnym - drugim tematem, który ostatnio spędzał Polakom sen z powiek?

Tomasz Czachorowski
Tu jeszcze trudniej wyrokować, ponieważ w przeciwieństwie do lekarzy, przedstawiciele sił zbrojnych nie tylko mało mówią na ten temat, ale też nie chcą nic pokazać - nawet gdyby miało to dodawać otuchy. W poniedziałek na bydgoskim lotnisku wylądował pierwszy samolot wielozadaniowy F-16, który przechodzi w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2 remont w ramach tzw. offsetu.
Nie sądźmy jednak, że w WZL sprawdzane i naprawiane są jakieś tajne, niezwykle zaawansowane technicznie elementy wyposażenia tego cacka. W ramach offsetu F-16 zostanie tylko pomalowany. Trzy dni staraliśmy się uzyskać zgodę na sfotografowanie samolotu na terenie WZL. W środę usłyszeliśmy, że guzik z pętelką. Dowództwo naszej armii nie godzi się na ani jedno zdjęcie. Przed trzydziestoma laty miałbym określenie na skomentowanie takiej reakcji wojskowych: „Głupie trepy!”. Czyżby tak niewiele się w armii zmieniło?
Z drugiej strony, we wtorkowym „Expressie” mogłem przeczytać duży artykuł o tym, że bydgoska firma elektroniczna Teldat została zaproszona do współpracy przez siły zbrojne USA. Dowiedziałem się nie tylko tego, że Teldat pracuje nad modernizacją systemu rakietowego Patriot i będzie producentem elementów nowych rakiet, lecz również, że tym elementem ma być router.
Dyrektor z Teldatu mówił o współpracy sporo i pod nazwiskiem. Nie obawiał się porwania przez agentów Moskwy albo Państwa Islamskiego? Nie bał się, że Teldat obskoczy go rój Chińczyków z aparatami - jak nowy pociąg Pesy na targach w Berlinie? A może technika malowania F-16 to większa tajemnica niż elementy systemu rakietowego Patriot?