Bo już, już podniecamy się, że jakaś nasza gwiazda robi karierę w świecie szerokim, że gra w najprawdziwszym hollywoodzkim filmie albo nawet serialu - co traktowane jest u nas jak mistrzostwo świata - a tu okazuje się, że w czasie montażu nam gwiazdę wycięli.
Ileż to więc razy czytaliśmy, jak znikała z filmów i plakatów biedna Weronika Rosati czy nawet sam Karolak Tomasz, którego też wycięli, choć taki duży... Czemu tak trudno nam się zahaczyć w Hollywood? Bo kulturalnie jesteśmy krajem delikatnie peryferyjnym, więc nasze gwiazdy też są peryferyjne, a do tego nasz uroczy słowiański akcent skazuje nas na role kuzynów z dalekiej prowincji, upadłych dusz ze Wschodu albo rosyjskich szpionów. Joanna Pacuła w swoim czasie była nawet dyżurną Rosjanką Hollywoodu. Ale czasami, co zabawne, akcent pomaga.
Mamy teraz na ekranach „System”, film jak najbardziej hollwyoodzki i jak najbardziej gwiazdorski, choć udany tak sobie. Jego twórcy wpadli jednak na dziwaczny pomysł, że skoro akcja toczy się w stalinowskiej Rosji, to aktorzy winni mówić z akcentem. I Gary Oldman, i Tom Hardy i nawet Francuz Vincent Cassel udają więc jak mogą słowian kaleczących angielski - i tylko grająca w tym filmie nasza Agnieszka Grochowska nikogo udawać nie musi. Zresztą gratulacje dla pani Agnieszki, bo bez nadymania się zagrała udaną rolę, miejmy nadzieję, że nie ostatnią w globalnych produkcjach.
Trochę to przypomina udział Daniela Olbrychskiego w superhicie „Salt”.Olbrychski grał oczywiście rosyjskiego hultaja, ale tak, że przykrył partnerujące mu gwiazdy w rodzaju Angeliny Jolie. Gdyby więc tak w Hollywood kręcono same filmy o Rosjanach, pewnie podbilibyśmy Hollywood, bo nasze gwiazdy są i tańsze, i mniej awanturujące się. Ale niestety, do naszych sąsiadów wraca się tam z rzadka. Choć pewnie dzięki panu Putinowi Rosjanie znów obsadzali będą role czarnych charakterów światowego kina, bo Hollywood perfekcyjnie wyczuwa polityczne nastroje.
Oczywiście osobna kategoria to hollywoodzkie gwiazdy z polskimi korzeniami, które gdzieś tam jakąś babkę z naszych stron miały, choć często nie do końca kojarzą szczegóły. I wtedy cud - przestaje nam przeszkadzać, czy to potomek Litwinów, Żydów czy Tatarów (jak Bronson), ważne, że z ziem polskich. Bo tak bardzo chcemy, żeby nas ktoś docenił. CP