O sposobach radzenia sobie z biedą, a także o umiejętnościach, które pomagają przetrwać najtrudniejsze chwile, rozmawiamy z Jerzym Kramaszewskim, plecionkarzem z Kosowa niedaleko Świecia.
Kiedy dwa lata temu, z dnia na dzień, został Pan pozbawiony dachu nad głową, sytuacja wydawała się beznadziejna. W jaki sposób poradził sobie Pan z tym wszystkim?
<!** Image 2 align=none alt="Image 159220" sub="Jerzy Kramaszewski z Kosowa przy wytwarzaniu wiklinowych koszy spędza długie godziny. Przy pracy towarzyszy mu anioł, którego podarował mu zaprzyjaźniony rzeźbiarz / Fot. Marek Wojciekiewicz ">To prawda, tak było. W ostatni dzień października pod budynek gospodarczy, w którym od prawie 20 lat mieszkałem, podjechało kilku osiłków i zamieniło moje mieszkanie w kupę gruzu. Najgorsze w tym było to, że zrobili to na zlecenie moich krewnych, którzy twierdzą, że nasyłając ich postępowali zgodnie z prawem. W ten sposób przez zadawniony konflikt rodzinny na tle spadkowym u progu zimy stałem się bezdomnym. Wtedy przekonałem się, że mam sporo przyjaciół, którzy gotowi byli mi bezinteresownie pomóc. Na polu sąsiada obok posesji, z której mnie wyrzucono, stanął barakowóz. Znajomi pomogli mi go ocieplić, wstawić piec i najbardziej potrzebne meble.
<!** reklama>Jest Pan znanym w okolicy plecionkarzem. Kosze, które wyszły spod Pana ręki, są prawie w każdym okolicznym gospodarstwie. Czy ta niezwykła sprawność rąk pomogła przetrwać ten ciężki okres?
Oczywiście, od wczesnej młodości zajmuje się kręceniem wikliny, bo to pozwala mi jakoś utrzymać się na powierzchni. Moim głównym źródłem utrzymania jest zasiłek dla bezrobotnych lub płaca za udział w pracach interwencyjnych. Jednak najważniejsze jest to, że dodatkowo w zamian za swoje wyroby mogę otrzymać na przykład drewno na opał, ziemniaki, lub inne produkty niezbędne w codziennym życiu.
Jest Pan w tej chwili bezrobotny, jednak trudno przyłapać Pana na bezczynności. Co jeszcze robi Pan oprócz wytwarzania wiklinowych koszy?
Tych zajęć jest naprawdę dużo, wiele z nich jest zwi?zanych z przygotowaniami do kolejnej zimy w barakowozie. Robi? zaprawy, gotuj? powid?a ?liwkowe, dogl?dam hodowli kr?lik?w, przygotowuj? opa?. Od czasu do czasu dzwoni? do mnie organizatorzy rązanych z przygotowaniami do kolejnej zimy w barakowozie. Robię zaprawy, gotuję powidła śliwkowe, doglądam hodowli królików, przygotowuję opał. Od czasu do czasu dzwonią do mnie organizatorzy różnych imprez plenerowych, zapraszają bym dał pokaz wyplatania wyrobów z wikliny. Jeżeli zadeklarują transport i jedzenie, to nigdy nie odmawiam. W ten sposób trafiłem ze swoimi koszami nawet za granicę, do Estonii. Biorę też udział w wielu imprezach organizowanych przez Towarzystwo Przyjaciół Wisły w Grucznie.
Czeka Pana jeszcze jedna zima w baraku na kołach, jednak już teraz widać, że myśli Pan bardzo poważnie o swojej przyszłości. Jak przebiegają te przygotowania?
Z pomocą najbliższych krewnych i przyjaciół na skrawku ziemi, który kiedyś kupiłem, buduje swoje wymarzone ranczo. Mam nadzieję, że przyszłe lato spędzę już u siebie, razem z moimi psami, kotami, królikami i stertą wikliny do przerobienia.