Prawdziwy problem z mieszczuchami w lesie zaczyna się po wysypie grzybów, ale na naukę w tym przypadku nigdy nie jest za wcześnie.
Rzeczniczka w swej wypowiedzi dużo uwagi poświęca psom spuszczanym ze smyczy przez dobrego pana lub panią. Jako mieszkaniec domu na progu lasu i właściciel prawie że labradora wiem, że luźno biegające psy mogą być niebezpieczne. Odnoszę jednak wrażenie, że kilkanaście lat temu był z tym większy ambaras. Kiedyś omal nie dostałem zawału serca, gdy podczas wrześniowego grzybobrania całkiem blisko domu najpierw niemal przed nosem wyrósł mi dorodny jeleń, a za chwilę ujrzałem posuwające się za nim jak duchy dwa spore psie mieszańce. Na szczęście jeleń była dla nich większą atrakcją niż moja skromna osoba…
Dawno już jelenia pod domem nie spotkałem, a i wałęsających psów też prawie nie ma. Myślę, że ich właściciele zrozumieli, iż konsekwencje niedopilnowania pupila mogą być opłakane właśnie dla nich, a nie napotkanych przez psy obcych, zwłaszcza gdy będą wśród nich osoby obeznane w prawie. Doświadczyła tego m.in. moja żona, gdy nasz pupil w odruchu radości istnienia oparł dwie łapy na drzwiach przejeżdżającego samochodu i porysował lakier.
Nieodmiennie często natomiast spotykam jeźdźców, którzy nie przejmują się tym, że wybrana przez nich droga nie jest przeznaczona dla koni. Gorzej, gdy w przejażdżce towarzyszą im dzieci. Byłem tego świadkiem parę dni temu. Wąski dukt. Na nim z jednej strony ja z psem na smyczy, z drugiej dwie panie z kilkorgiem dzieci, wszyscy na koniach. Jeden z koni się spłoszył. Na szczęście nie zrzucił młodego jeźdźca… Jedna pani zrozumiała swój błąd i przeprosiła. Druga syknęła tylko coś złowrogo, gdy mnie mijała.
