- Ugotuję każdą zupę, nawet czerninę, która mi się nigdy nie zwarzyła, bo mam na to sposób - mówi Roman Pryłowski, jedyny w powiecie mężczyzna - członek koła gospodyń wiejskich.
Chłop w kole gospodyń wiejskich?<!** Image 2 align=none alt="Image 192248" sub="Jeden pan w potulickim Kole Gospodyń Wiejskich powoli przestaje dziwić...panie i bywalców imprez, w których koło uczestniczy / Fot. Archiwum">
A co w tym złego? Kiedy na przełomie zimy i wiosny ubiegłego roku reaktywowało się koło w Potulicach zapisała się do niego żona. Powiedziała mi wtedy: lubisz gotować, to może też się zapiszesz. No i jestem w kole gospodyń.
Złego nic, ale trochę to jeszcze dziwne.
Czasem tak na mnie patrzą, ale w tym zdziwieniu, jak już je widać, jest dużo sympatii. Przyzwyczaiły się do mnie panie z Gminnej Rady Kobiet w Nakle, bo na zebraniu nie pytają, skąd się na nim wziąłem, tylko od razu dają kartkę do głosowania. No i mówią naszej przewodniczącej, Gabrieli Koniec, że jej zazdroszczą, bo czasem jest coś ciężkiego do zrobienia, a nawet przeniesienia i one muszą polegać na sobie. A w Potulicach jest z tym lżej.
Czym się Pan zajmuje w kole?
Generalnie, to tym samym co wszyscy. Potraw sam nie robię, ale biorę udział w ich przygotowaniu. W ubiegłym rokiem przed opłatkiem dla sołtysów z powiatu to ja zabiłem i oprawiłem wszystkie ryby, a koleżanki zajęły się resztą. A ta męska siła rzeczywiście przydaje się, kiedy trzeba coś przenieść, podłączyć gaz lub prąd, rozstawić namiot.
A z tym gotowaniem to prawda?
Prawda! Żona wie, co mówi, bo w domu, ale także na rodzinne spotkania i uroczystości czasem gotuję i przygotowuję potrawy.
Ma Pan jakieś popisowe?
Może nie popisowe, ale ulubione. Ugotuję każdą zupę: czerninę, która mi się nigdy nie zwarzyła, bo mam na to sposób, pomidorową, krupnik... Dzisiaj na obiad ugotowałem jarzynową, do której kupiłem tylko śmietanę i kalafior, a resztę mam z działki. Obowiązkowo musi być ze świeżym koperkiem.
A bardziej konkretne jedzenie?
Uwielbiam gulasz z kaszą gryczaną! Robię lekko pikantny, bo nie wszyscy lubią ostre jedzenie, a doprawić zawsze można. Kotlety panierowane - obojętnie, schabowe, czy z piersi kurczaka - zanim obtoczę w bułce tartej, smaruję musztardą. Najlepsza jest pikantna „Ruska”. Deserów nie robię, ale za to różne surówki z kapusty świeżej, pekińskiej, kiszonej...
Kto Pana tego nauczył?
Nikt! Jak chodziłem do szkoły, a mama szła do pracy, to zostawiała garnek na ogniu i mówiła, co kiedy dodać. Ja to lubiłem - bo do gotowania trzeba mieć serce - i tak się nauczyłem. Nigdy nie zaglądałem, ani nie zaglądam do książek kucharskich. Trzeba tylko znać podstawowe zasady gotowania i kierować się smakiem, bo on jest w kuchni najważniejszy.
Emeryci ponoć czasu nie liczą, ale udzielanie się w kole sporo go chyba zabiera.
Szczególnie wiosną i latem. Dzwoni do mnie przewodnicząca i mówi, że w sobotę musimy być tu i tam. Odmówić nie można i jedzie się. Nie narzekam jednak i znajduję jeszcze czas na inne rzeczy.
Działka?
Oczywiście - w części rekreacyjna, w drugiej z uprawami. A jest na niej jeszcze gołębnik, który sam, tak samo jak altanę, postawiłem. Mam wysokolotne tiplery zagłębiowskie, pocztowe, pawiki, winery i parkę garbonosów, których jednak nie mogę rozmnożyć. Lubię z leżaka patrzeć jak tiplery lecą wysoko, że ich prawie nie widać, a potem wracają do mnie... Cieszy też, jak wypuszczony w Złotnikach Kujawskich gołąb pocztowy wraca na działkę przede mną. A do sąsiada wróciło 16 gołębi wypuszczonych w Holandii.
Jeśli mówimy o kuchni, to na niedawnym Festiwalu Smaków w Nakle proponowano rosół z gołąbków.
To żadna nowość, bo to przecież znana, choć już nie taka popularna potrawa. Ja też przyrządzam mięso z gołąbków. Moja żona po operacji wróciła do zdrowia po diecie, w czasie której przygotowywałem dla niej gołąbki. A wie pan, co wyleczyło chorą na płuca moją sąsiadkę? Jakiś lekarz w Bydgoszczy poradził, żeby piła codziennie świeże kozie mleko...
...które dostawała od Pana?
Tak, bo kiedyś hodowałem też kozy, miałem ich 6. No i sąsiadka piła to mleko i wyzdrowiała.<!** reklama>
Kozy się je?
Ich mięso ma specyficzny zapach, ale po odpowiednim doprawieniu i przygotowaniu potrawy można się go skutecznie pozbyć i smakuje wtedy jak królik.
Też Pan je hodował?
Też. I umiem robić z nich potrawy.
Teczka personalna:Roman Pryłowski, mieszkaniec Potulic
Nakielanin z urodzenia, od ponad trzydziestu lat mieszkaniec Potulic, emerytowany funkcjonariusz Zakładu Karnego, jedyny w powiecie mężczyzna - członek koła gospodyń wiejskich. Kucharz amator, warzący potrawy bez zaglądania do książek kucharskich. Działkowicz, hodowca gołębi różnych ras, miłośnik wypraw rowerowych.