Pytanie, czy „Jak zostać gwiazdą” w ogóle może coś komuś zaoferować. I tu już odpowiedź jest złożona, trudna i nieoczywista. Bo to jedno z tych dzieł, z którymi zawsze mam problem nielichy, trudno je bowiem rozgryzać w normalnej kategorii. W końcu to jednak, bardziej niż film, produkt filmopodobny, w którym pan śmieszy jest śmieszny, panna wzruszająca jest wzruszająca, muzyczka gra zawsze ładnie, a koniec ma nas wprawić w nastrój radosny. Jeśli więc lubicie takie hybrydy, jak „Narodziny gwiazdy” zrobione w poetyce „Ojca Mateusza”, zmiksowanego z grepsami z telenowel komercyjnych stacji, to będzie wam milusio. Jeśli nie, to z seansu zapamiętacie tylko popcorn.
Tak więc oglądamy opowieść o dziewczynie z sielskiego miasteczka, do którego zjeżdża wybitny talent-szoł. Jurorów jest troje, ale ten najważniejszy pochodzi właśnie stąd. I lata temu zostawił tu pannę z dzieckiem. Jak się domyślacie to nasza dziewczyna właśnie. W aurze skandalu pannica dostaje się do kolejnych etapów programu, gdzie ściera się ze złym tatusiem, a przy okazji zachłystuje wdziękiem szołbiznesiku polskiego. No a my słuchamy piosenek ładnych, zrobionych na „wykony” z talent-szołów i w ogóle nie zastanawiamy się, co będzie dalej, bo doskonale wiemy to od początku.
Mam wrażenie, że twórcy tego filmu niepotrzebnie i za bardzo chcieli przyczepić sobie to satyryczne alibi. Skończyło się fatalnie, bo niektóre postacie – jak pani od hasztagów – są tak przeszarżowane, jakby wyrwały się z telewizyjnego kabaretu. Zresztą nie tylko to sprawia, że cała ta satyra robi groteskowe wrażenie. Co na plus? Po pierwszych sekwencjach myślałem, że to będą najdłuższe dwie godziny w moim kinowym życiu, ale okazało się, że opowieść toczy się dosyć wartko. Jest za letnio, żeby na widowni było gorąco, aczkolwiek pewnie amatorom takich produkcji zrobi się wzruszająco.
Aktorzy? Pani Katarzyna Sawczuk na ekranie prezentuje się ładnie, śpiewa też uroczo, ale jakoś trudno wyobrazić mi ją sobie w normalnym filmie. Nie pomaga jej też słabo wiarygodna przemiana bohaterki – z dziewoi z undergroundowym zacięciem, w gwiazdkę na ściankach. No a poza tym, jak to w polskiej komedii romantycznej, jest pan Zakościelny, jest pan Karolak... I tylko cały film czekałem, aż z szafy wyskoczy pan Adamczyk. I proszę, zaskoczenie spore - nie wyskoczył. Chyba o nim zapomnieli.
