Wyjścia są w zasadzie dwa. Albo trzeba natychmiast rozwiązać klub i na zawsze zlikwidować jego tradycje, odcinając w ten sposób bandytów mieniących się jego kibicami od korzeni, na które się powołują, albo, niestety, musimy przyzwyczaić się, że co jakiś czas na piłkarskich stadionach dochodzić będzie do mniejszych lub większych burd.
<!** Image 2 align=none alt="Image 156495" sub="Scena z niedawnego meczu Zawisza - Widzew Łódź w ramach Pucharu Polski. Przynajmniej połowa podobnych wydarzeń na stadionie Zawiszy miała miejsce wówczas, kiedy przyjeżdżali tu kibice Widzewa. To nie przypadek. / Zdjęcia: Dariusz Bloch">To, co stało się przed ponad tygodniem na stadionie Zawiszy, a raczej konsekwencje tego zdarzenia w postaci ukarania winnych, będą swoistym papierkiem lakmusowym, sprawdzianem, jak działa znowelizowana w lipcu tego roku ustawa o bezpieczeństwie w trakcie imprez masowych. Sądowe wyroki, a w ślad za nimi zakazy stadionowe - jak się szacuje - otrzymać może nawet 200 osób. Przez cały sezon 2009/2010 w kraju wydano takich zakazów 30.
<!** reklama>Szkoda, że poligonem doświadczalnym tej ustawy są właśnie wydarzenia w Bydgoszczy. Nie o taką sławę zapewne mieszkańcom miasta chodzi...
Drugie podejście do ustawy
Nowa ustawa ma być skutecznym remedium na rozwiązanie problemu, który od czasu do czasu, po głośniejszej rozróbie, trafiał na czołówki gazet i wiadomości telewizyjnych, a potem był zapominany. Do następnego przypadku. Wprawdzie naszym kibolom daleko do „dokonań” angielskich hooligans, ale w tym przypadku postanowiono pójść tą samą drogą co na Wyspach. Czy to przyniesie oczekiwany skutek?
Dopingiem do wprowadzenia surowych rozwiązań jest, oczywiście, Euro 2012. Przyznanie piłkarskich mistrzostw Polsce owocuje zatem i w taki sposób. Nie da się jednak ukryć, że politycy popełnili błąd przy uchwalaniu ustawy w zeszłym roku, co spowodowało konieczność jej niedawnej nowelizacji.
<!** Image 3 align=none alt="Image 156495" sub="Takie obrazki na meczach do rzadkości nie należą. Jak twierdzą kibice, sama obecność policji niekiedy prowokuje do burd. Jak z tego wybrnąć?">Gdy ustawa weszła w życie, jej twórcy odtrąbili sukces. Dobre samopoczucie błyskawicznie minęło w listopadzie, kiedy sąd w Zamościu zajął się sprawą złamania zakazu stadionowego przez miejscowych chuliganów. Postępowanie zostało - ku powszechnemu zaskoczeniu - umorzone. Uzasadniając decyzję, sąd wskazał na lukę w ustawie. Okazało się, że zabrakło w niej zapisu o karze dla osób łamiących stadionowe zakazy. Sankcji za złamanie zakazu nie znalazł sąd także w kodeksie karnym. Okazało się więc, że łamanie tego orzeczenia nie podlega karze.
Błąd naprawiono i w lipcu tego roku sankcje wpisano do kodeksu. Ci łodzianie i bydgoszczanie, którzy niedawno zdemolowali stadion Zawiszy i pobili policjantów, jeśli mieli stadionowe zakazy, już się od podwójnej odpowiedzialności nie wywiną.
Test dla systemu
Drakońskie zaostrzenie kar za zamieszki na obiektach oraz stadionowe zakazy mają w zamyśle zapewnić spokój na trybunach. Kibice objęci zakazem muszą się od teraz meldować w porze meczu w wyznaczonym komisariacie, z reguły najbliższym ich miejsca zamieszkania. Za złamanie tego obowiązku kary mają być także surowe - do dwóch lat pozbawienia wolności. Samo meldowanie się, trwające zapewne kilka minut, może jednak nie załatwić sprawy, zwłaszcza kiedy kibic z komisariatu na stadion będzie miał blisko. Rozporządzenie w tej sprawie nie zostało jeszcze wydane. Pojawiły się zatem głosy, by taki kibic musiał przebywać w komisariacie tak długo jak trwa mecz. Policjanci twierdzą jednak, że nie jest to możliwe, bo skąd wezmą na to odpowiednie pomieszczenia?
Znając polskie realia, trudno też sobie wyobrazić, by szybko został wprowadzony sprawnie działający system elektronicznej sprzedaży biletów, połączony z identyfikacją każdego wchodzącego na stadion kibica w całym kraju i we wszystkich ligach. Taki obowiązek mają już od zeszłego roku kluby ekstraklasy. Z kolei organizatorzy meczów poza ligą zawodową od 1 sierpnia są zobowiązani do korzystania z papierowego systemu identyfikacji. Polega on na tym, że kupując bilet, kibic musi wylegitymować się dowodem osobistym - jego dane są zapisywane na bilecie i w rejestrze. Podczas wejścia na stadion są one konfrontowane z dokumentem tożsamości.
Niestety, papierowy system na pewno szczelny nie będzie. Szczęście, że wymagania ustawy obowiązują tylko przy widowni liczącej co najmniej tysiąc osób, wielu klubów więc to na co dzień nie dotyczy. Zagrożenie burdami jest co prawda mniejsze, ale realnie jednak istnieje. A co będzie, gdy na mecz w ramach Pucharu Polski przyjedzie, tak jak do Bydgoszczy, np. Widzew?
Ministerstwo Sprawiedliwości obiecuje także przygotowanie rozwiązań umożliwiających monitorowanie zachowania prawomocnie skazanego chuligana stadionowego. Miałoby się to odbywać za pomocą systemu dozoru elektronicznego (elektronicznej obrączki), który natychmiast zasygnalizuje złamanie zakazu wstępu na imprezy masowe, umożliwiając bardzo szybkie zatrzymanie takiej osoby. Czasu wprowadzenia tego systemu jednak nie podano.
Zabrać im wszystko
Jest inne rozwiązanie problemu stadionowych burd, bardziej radykalne, ale z pewnością skuteczniejsze - likwidacja klubów, na obiektach których dochodzi do największych awantur, na przykład Zawiszy. Wszystkie bowiem afery stadionowe w Bydgoszczy, liczne bójki, powtarzające się od lat demolowanie obiektu działy się na meczach Zawiszy. Był czas, kiedy w polskiej piłce, prócz Zawiszy, liczyły się też inne bydgoskie kluby: Polonia, Chemik, BKS. I miały one swoich wiernych kibiców. Tam jednak awantur nie było. Tradycja rozróby nie narodziła się i tym samym nie była przekazywana z pokolenia na pokolenie kibiców, jak to miało miejsce w przypadku klubu do dziś kojarzonego z wojskiem. Podobnie było w przypadku gdańskiej Lechii, Widzewa i ŁKS, warszawskiej Legii i toruńskiej Elany.
Czy ewentualna likwidacja drużyny pod szyldem Zawiszy zagwarantuje spokój na piłkarskich meczach w Bydgoszczy? Bardzo możliwe, choć dusza kibica jest nieprzenikniona. Swego czasu na tak radykalne działanie zdecydowały się władze jeszcze socjalistycznej Bułgarii, likwidując dwa najbardziej znane w kraju kluby z Sofii, których pseudokibice wywoływali największe burdy na trybunach. Poskutkowało.
Jest to jednak krok co najmniej dyskusyjny. Zdroworozsądkowy, zgoda. Z drugiej jednak strony, dlaczego karać prawdziwych kibiców, których na meczach jest zdecydowana większość?
Trzeba także przyznać, że właśnie piłka nożna jest wyjątkowo awanturogenna. Inne dyscypliny sportu nie wywołują wśród kibiców takiej dawki agresji. No, może poza żużlowymi derby w Gorzowie i Zielonej Górze, bo w Bydgoszczy i Toruniu bójki na speedwayu to już zamierzchła przeszłość. Bierze się to zatem z mody, z tradycji i z przekonania, że właśnie futbolowy mecz jest najlepszą okazją do rozróby, czynionej przez grupy, które kontaktują się na bieżąco poza stadionem, ostatnio także coraz częściej przez Internet. Ich rozpracowanie przez policję było podstawą angielskiej recepty na stadionowy spokój.
Angielskie ostrzeżenie
Jeśli uda nam się powielić angielskie wzory, to czy możemy naprawdę uznać, że zrobiliśmy wszystko? Z pewnością nie. Tak już jest, że zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidzianego. Jak choćby zatrzymanie przez łódzkich kibiców pociągu między kolejowymi stacjami, czym zaskoczyli bydgoską policję. Już sam fakt przechytrzenia stróżów prawa musiał być kolejnym elementem dopingującym do agresji. Nie da się w ten sposób zlikwidować „ustawek” i innych, z pozoru nieracjonalnych, a przecież traktowanych jako obowiązujący model, zachowań kibiców.
Jest jeszcze inne niebezpieczeństwo. Chodzi o to, że nawet najlepsza ustawa nie zagwarantuje bezpieczeństwa, jeśli stadionowe rozróby są głęboko wryte w świadomość pseudokibiców. Tak właśnie stało się w Anglii w czasie, kiedy sposób tamtejszego zwalczania stadionowego bandytyzmu stał się powodem do dumy i chluby oraz wzorem dla innych, kiedy wydawało się, że angielscy kibole zostali ostatecznie pokonani przez premier Margaret Thatcher i nigdy już nie powstaną.
Niemal dokładnie rok temu w Londynie przed i po meczu West Ham United z Millwall okazało się, że hooligans tylko zapadli w drzemkę. Wykorzystanie znanej od dawna nienawiści kibiców obu londyńskich klubów w mediach, choćby przez twórców filmu, najwyraźniej ten stereotyp utrwaliło. Zwaśnione kilkusetosobowe grupy bandytów uzbrojonych w kamienie, butelki, cegły, łomy i noże tłukły się nie tylko na trybunach, ale i na płycie boiska, wokół stadionu, w bramach i zaułkach miasta. Efekt to kilkudziesięciu rannych, w tym jeden ciężko od ciosów zadanych nożem.
Potwierdza to tezę, że stadionowe burdy mogą zostać jedynie wyciszone, natomiast nigdy nie wyeliminowane całkowicie.
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy, o którym mało się mówi. To obecność policji na meczach tzw. podwyższonego ryzyka. Dla agresywnych młodzianów to znakomita okazja do wszczęcia rozróby. Pobicie policjanta czy ochroniarza należy na najbardziej cenionych osiągnięć w tej specyficznej subkulturze. Ale nie tylko o to chodzi.
Po bydgoskim meczu jeden z kibiców obecnych na stadionie powiedział nam: - Z mojego miejsca widać było, że nic się nie dzieje, na trybunach panuje spokój. Dopiero kiedy policja weszła do jednego z sektorów, dało się zauważyć napięcie. A wtedy już wystarczyła drobna iskra, jeden gest, podniesienie w górę pałki, żeby wszystko się zaczęło...