Rakietowcy. Choć w naszym kraju dawno odpuszczono sobie wszelkie aspiracje do bycia kosmiczną potęgą, oni jedyni wierzą, że w tej dziedzinie możemy jeszcze coś światu pokazać. Mówią o ratowaniu honoru Polski i... odpalają kolejne, coraz doskonalsze konstrukcje.
<!** Image 2 align=right alt="Image 180161" sub="Ten widok najbardziej ich cieszy. Marzą o powtórzeniu sukcesu sprzed 40 lat, gdy polska rakieta „Meteor 2” dotarła do bram kosmosu. /fot. Krzysztof Dziadowiec">Na sekundy przed startem wstrzymują oddech. Choć widokiem odpalanej rakiety cieszyć się można ledwie moment, zawsze potem przyznają, że warto było. - To frajda i ogromne przeżycie. Każdy start czegoś uczy, każdy jest inny - zapewnia Piotr Sewastianik, prezes działającego od półtora roku Polskiego Towarzystwa Rakietowego, organizacji o bardzo poważnych aspiracjach.
Lotnisk wolimy unikać...
Na Księżyc nie polecimy. Zrobią to za nas... Rumuni, realizujący z zapałem swój program wysłania tam sondy. Dziś nie jesteśmy nawet członkami Europejskiej Agencji Kosmicznej. Tymczasem niektóre państwa afrykańskie biorą się poważnie za podbój kosmosu.
- Zostaliśmy z tyłu - komentuje Robert Magiera, jeden z dwóch członków PTR, któremu udało się zbudować i odpalić rakietę, przekraczającą barierę dźwięku, dzięki czemu ma prawo do noszenia koszulki z napisem „Machbuster”. - A przecież na przełomie lat 60. i 70. naprawdę się liczyliśmy. Punktem odniesienia dla współczesnych polskich rakietowców są prace prof. Jacka Walczewskiego, twórcy rodziny rakiet meteorologicznych „Meteor”, dziś członka honorowego PTR.
<!** reklama>- W 1971 roku „Meteor 2” pokonał umowną granicę kosmosu, wzniósł się na wysokość ponad 100 kilometrów. Kto, poza nieliczną garstką pasjonatów i historyków, o tym pamięta? - pyta Piotr Sewastianik. - Gdyby ta wiedza była powszechna, bez wątpienia pojawiałyby się pytania, dlaczego tamtego programu nie kontynuujemy. Zamierzamy wszystkim przypomnieć, że w tamtym czasie byliśmy piątym państwem na świecie, któremu udało się wysłać rakietę tak wysoko. To od nas uczyły się chociażby Indie, które dziś realizują poważne kosmiczne projekty. Skoro kolejnych rządów to nie interesuje, musimy się zabrać do roboty my, amatorzy.
<!** Image 3 align=none alt="Image 180161" sub="Rakiety zbliżają i łączą pokolenia. Działacze PTR mają nadzieję, że jeśli nie oni, to chociaż najmłodsi doczekają kosmicznych sukcesów. /fot. Krzysztof Dziadowiec">Mają w tej chwili 55 członków, spotykają się na imprezach, organizowanych głównie na poligonach. Niedawno gościli w Toruniu.
- Lotnisk wolimy unikać, bo tam mogą pojawiać się problemy. Płacić trzeba za wynajęcie, miejsca w sumie mało, a wokół delikatne samoloty i samochody. W przypadku awarii spadochronu rakieta mogłaby je uszkodzić - tłumaczy Piotr Sornowski, legenda polskiego modelarstwa kosmicznego. W latach 80. zawładnął polskim rynkiem silników rakietowych. Modelarze narzekali wówczas na zawodne silniczki, produkowane przez otwocką spółdzielnię. Wybuchały i niszczyły rakiety. Sornowski robił silniki sam. Tak dobre, że modelarska kadra narodowa Polski wykorzystuje jego wyroby. - Moja firma to manufaktura. Znam praktycznie wszystkich polskich modelarzy kosmicznych, produkuję często na zamówienie dla nich silniki. Kokosów na tym nie zbijam. Ale rakiety to moja pasja. Zamiast grubych pieniędzy, zadowalam się dobrą opinią - wielu uważa, że robię najlepsze silniki rakietowe na świecie.
<!** Image 4 align=right alt="Image 180161" sub="Prezes PTR Piotr Sewastianik podczas toruńskiego festiwalu „Meteora”. Start rakiety to bardzo emocjonujący moment. Ważne jest też bezpieczne opadanie jej elementów na spadochronie. /fot. Krzysztof Dziadowiec">Ale chodzi głównie o te najmniejsze, o sile ciągu do 80 niutonosekund.
- Zrzeszamy zarówno stosujących słabiutkie silniki modelarzy, ale też zwolenników rakiet dużej mocy (RDM) - mówi Robert Magiera. - Chcemy ponownie przekroczyć 100 kilometrów, dostarczyć naukowcom rodzimego nośnika do badań atmosfery. Zgłaszają się też chętni do współpracy z innymi pomysłami. Ktoś chce dzięki nam badać promieniowanie na dużej wysokości nad Ziemią. Inny... - ten nas zaskoczył - chciał zamówić rozrzucanie ulotek. To oczywiście jakaś bzdura - z góry zapowiadamy, przewożeniem ulotek i broni się nie zajmujemy.
Silnik - dla wielu rodzaj bomby
Jednak od skojarzeń militarnych trudno rakietnikom się uwolnić.
- W związku z groźbą zamachów terrorystycznych odwiedziła mnie ABW - wspomina Piotr Sornowski. - Problem w tym, że w naszym kraju pojęcie silnik rakietowy prawnie nie funkcjonuje. Dla wielu to rodzaj bomby. Kojarzy się z czymś niebezpiecznym, groźnym.
Tymczasem w Polsce nie doszło dotąd do żadnego wypadku związanego z modelarstwem kosmicznym. - Kiedyś spaliło się jedynie kilka metrów łąki - precyzuje Piotr Sewastianik.
<!** Image 5 align=right alt="Image 180161" sub="Prezes PTR Piotr Sewastianik podczas toruńskiego festiwalu „Meteora”. Start rakiety to bardzo emocjonujący moment. Ważne jest też bezpieczne opadanie jej elementów na spadochronie. /fot. Krzysztof Dziadowiec">Legendą w tym środowisku jest też Krzysztof Ścigalski, zajmujący się od lat konstruowaniem amatorskich rakiet doświadczalnych.
- Niestety, takie mamy prawo, że nasza działalność musi się odbywać na jego obrzeżach. Pasjonuje mnie konstruowanie. Fascynujące jest zarówno projektowanie na papierze, jak i późniejsze próby i eksperymenty. Duże silniki chce robić Robert Magiera, trzymamy za niego kciuki, będziemy go wspierać prawnikiem. By stworzyć profesjonalną wytwórnię, będzie musiał przetrzeć szlak. Czeka go konieczność zdobycia wielu pozwoleń. A tego tematu boją się urzędnicy, którzy wrzucili nas do worka z napisem pirotechnika. Nikt nam życia nie ułatwia.
To przyznają wszyscy rakietowcy. Nie dość, że państwo kosmonautyką się nie interesuje, to jeszcze utrudnia życie tym, którzy próbują w tej dziedzinie działać.
Na tym można zarabiać!
Obecnie rakiety polskich pasjonatów potrafią się wznieść na kilka kilometrów. Za rok mają osiągnąć wysokość 10 kilometrów. Do setki „Meteora” daleko, ale za to sam lot jest obecnie w tych amatorskich konstrukcjach doskonale monitorowany. Wiele rakiet, jakie można było podziwiać na toruńskim festiwalu Meteor 2011, skąd pochodzą publikowane dzisiaj zdjęcia, dysponuje zaawansowaną elektroniką. Dzięki niej znane jest dokładne położenie rakiety we wszystkich fazach lotu, jej prędkość w kolejnych sekundach, a - przede wszystkim - cały lot jest filmowany przez kamerę, zainstalowaną na pokładzie.
<!** Image 6 align=none alt="Image 180161" sub="Prezes PTR Piotr Sewastianik podczas toruńskiego festiwalu „Meteora”. Start rakiety to bardzo emocjonujący moment. Ważne jest też bezpieczne opadanie jej elementów na spadochronie. /fot. Krzysztof Dziadowiec">- Na świecie wiedzą, że na takich lotach można zarabiać - dodaje Robert Magiera. - Towarem jest tak zwana mikrograwitacja. Niemcy wystrzelili rakietę tego typu z małym piecem, w którym podczas lotu mieszał się tytan z aluminium. Po wystudzeniu uzyskali stop idealny. Pierwotnie zamierzali prowadzić ten eksperyment na orbicie, co kosztowałoby o wiele drożej. Dlaczego my, Polacy, nie możemy włączyć się do takich badań? Dlaczego mamy wlec się w ogonie ludzkości? Że to tylko wizja? No, wizja jest najważniejsza. Od niej wszystko się zaczyna.