Poślizg w budowie był oczywisty i dobrze znany: tartak i dom Krzysztofa Pietrzaka. Pietrzak doskonale walczył o - jego zdaniem - należne mu pieniądze. Sprawa się przeciągała, więc jak pisaliśmy wiele razy - po prostu skutecznie blokował budowę drugiego etapu trasy.
Wreszcie jednak wszystko jest gotowe. No i co? No nic. Wiadukt stoi, znaki zakazu wjazdu też stoją. Zgodnie z prawem - wiadomo - złamie się zakaz to albo policyjne pouczenie, albo mandacik, a jak się nie przyjmie - wniosek o ukaranie do sądu. To jedna strona, bo krajanie zawsze sobie dają radę w sytuacjach kryzysowych. Druga strona - diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach - wiaduktu oddać do ruchu oficjalnie nie można, bo musi się jeszcze tylko zgodzić na to Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego. To on ostatecznie przystawi pieczątkę.
Ale... WINB to organ rządowy, jakby nie patrzeć, zależny od wojewody. Obecny rząd Prawa i Sprawiedliwości nie lubi miast, w których rządzą PO-wcy... Może się więc okazać, że inspektor znajdzie niewielkie uchybienie, na przykład niezbyt równo namalowany na jezdni pas. I z 21 dni, które ma na decyzję, zgodnie z prawem, zrobi się 40 dni. Prawo jest prawem. Ale oby nie było tak, że swary polityczne zwyczajnie utrudniają nam poruszanie się po mieście autami.
Pomijam sens przewężeń i wysepki na samym środku wiaduktu nad al. Jana Pawła II. Inżynier wymyślił, skasował należność. Może ma to sens.
Ja go nie widzę.
