Rumuńska prasa podała, że medium z tego kraju, niejaka Nina Petre, umożliwia ludziom kontakt z duchami ich zmarłych zwierząt domowych.
<!** Image 2 align=right alt="Image 138964" sub="Zdjęcie zjawy kota wykonane przez Johna Franklina w październiku 2008 roku w kościele w Columbus w Stanach Zjednoczonych. ">Zamieszkała w Braszowie Nina Petre to prawdziwe nowoczesne medium z XXI wieku. Korzysta ona z Internetu nie tylko po to, aby zareklamować swe umiejętności, ale też za pomocą sieci kontaktuje właścicieli z ich zmarłymi pupilami. Rumuńskie medium oferuje takie usługi, jak przekazywanie wiadomości od właścicieli do ich zmarłych zwierząt, a nawet przeprowadzenie rozmowy między człowiekiem a jego martwym pupilem. Wszystko to za pomocą internetowego łącza. Umożliwienie rozmowy z duchem zmarłego psa lub kota Nina Petre wycenia na ok. 90 euro.
Zanim skorzysta się z oferty pani Petere, trzeba jednak spytać o to, czy ma ona z kim rozmawiać - czy zwierzęta mają duszę, a co za tym idzie, czy istnieć może duch kota lub psa?
<!** reklama>Według Anaksagorasa, dusze człowieka i zwierzęcia, pochodzące od Duszy Świata, posiadają tę samą co ona naturę. Pitagoras głosił, że dusze tak zwierząt jak i ludzi są po równi niezniszczalne. Arystoteles twierdził zaś, że zwierzęta posiadają duszę zmysłową, w odróżnieniu od duszy człowieczej, która jest trójelementowa: wegetatywna, zmysłowa i racjonalna.
Kartezjusz odebrał zwierzętom prawo do posiadania duszy głosząc, że nasi „bracia mniejsi” to biologiczne maszyny. Zainicjował tym trwający do dziś sposób traktowania zwierząt - jak zwierzęta właśnie.
Dziś duszą i duchami zwierząt zajmują się głównie spirytyści i parapsycholodzy. Nie zapomniały jednak o tym fenomenie szerokie rzesze miłośników domowych zwierząt i Nina Petre z Rumunii zapewne nie narzeka na brak klientów. Tym bardziej że co jakiś czas demonstrowane są dowody mające potwierdzać, że duchy zwierząt nawiedzają nasz materialny świat.
Niezwykłą fotografię cyfrowym aparatem wykonał w kościele John Franklin z Columbus.
- Czekaliśmy w kościele na rozpoczęcie ślubu i zacząłem już robić zdjęcia do rodzinnego albumu - wyjaśniał później John Franklin. - To było jedno ze zdjęć wykonanych „na rozgrzewkę”. Moja matka siedziała na ławce w rzędzie przede mną. Ani ona, ani ja nie widzieliśmy żadnego kota. Zwykle w kościołach koty nie siedzą na ławkach dla wiernych, ale na zdjęciu kota widać, a przecież go nie było!