Katana. Miecz japoński, symbol absolutnej doskonałości. Przedmiot kultu, dzieło sztuki, lokata kapitału. Nie toleruje dotykania ostrza choćby minimalnie spoconymi palcami. Zawsze pragnie olejku goździkowego.
<!** Image 2 align=none alt="Image 178206" sub="Iaido, to sztuka polegająca na błyskawicznym dobyciu miecza, cięciu, strząśnięciu krwi z ostrza i schowaniu broni. Koncentruje się Radosław Mikołajczyk z Shinkage Ryu. / fot. Grzegorz Olkowski ">Kiedyś jego skuteczność sprawdzano na skazańcach. Jednym cięciem dobra katana powinna rozpołowić ciało nieszczęśnika. Dziś test taki, czyli tameshigiri, wykonuje się na specjalnie spreparowanych wiązkach wilgotnej słomy ryżowej, poprzetykanej kawałkami bambusa zastępującymi kości. Ale i w ten sposób testuje się te miecze obecnie bardzo rzadko, bo snopek gotowy do jednokrotnego przecięcia kosztuje... ponad dwa tysiące złotych.
<!** reklama>Wojsko na pomoc
- Dlaczego taki drogi? Bo w świecie mieczy japońskich wszystko musi być i jest doskonałe - zapewnia Krzysztof Polak, szef bardzo elitarnej Polskiej Sekcji Miecza Japońskiego przy Stowarzyszeniu Miłośników Dawnej Broni i Barwy. - Użycie polskiej słomy nie wchodzi w rachubę. Zawiera zawsze śladowe ilości piasku. Na głowni pojawiłyby się rysy. A to niedopuszczalne.
<!** Image 3 align=none alt="Image 178206" sub="Miecze prezentowane na wystawie.">Jeden z największych polskich znawców japońskich mieczy, dzięki swym kontaktom wśród krajowych kolekcjonerów, pomógł toruńskiemu Muzeum Okręgowemu w przygotowaniu wystawy, jakiej dotąd nie było. W „Kamienicy pod Gwiazdą” pojawiło się trzydzieści mieczy, wykonanych na przestrzeni siedmiu wieków.
- Takiego zbioru nie ma w tej chwili w żadnym europejskim muzeum - zapewnia kurator wystawy Paweł Czopiński. - To są naprawdę cenne i rzadkie przedmioty, których kolekcjonerzy zazwyczaj nie dają nawet dotknąć osobom postronnym.
<!** Image 4 align=none alt="Image 178206" sub="Krzysztof Polak, używając noża, prezentuje ceremonialne podanie miecza. Byle nie upadł... / fot. Grzegorz Olkowski">O dziwo, najcenniejsza nie jest mieniąca się tajemniczo głownia którejś z katan czy dłuższych mieczy tachi, ale pochodzące z 1430 roku krótkie ostrze włóczni yari, przechowywane dla niepoznaki w futerale do fajki. No, ale to jest prawdziwy Muramasa...
Wśród słynnych kowali japońskiej broni Sengo Muramasa pozostaje legendą. To jego miecz, umieszczony pionowo w nurcie strumienia, miał przecinać napływające liście lotosu. Mówi się, że jego ostrza są spragnione krwi, niebezpieczne nawet dla swych właścicieli. To je znienawidził słynny szogun Tokugawa Ieyasu, założyciel dynastii, władającej Japonią przez 250 lat. Jego dziadek, ojciec i syn zginęli od cięcia właśnie głownią wykonaną przez Muramasę. On sam zaciął się oglądając taki miecz.
- Na rozkaz Tokugawy w całej Japonii niszczono ostrza Muramasy. Stały się nielegalne, przechowywano je w ukryciu, stąd ich ogromne ceny obecnie - tłumaczy Paweł Czopiński.
<!** Image 6 align=none alt="Image 178206" sub="Futerał do fajki, w którym ta skrytobójcza broń była przechowywana. Najcenniejszy eksponat toruńskiej wystawy. / fot. Grzegorz Olkowski">A czyją własnością jest ostrze prezentowane w toruńskiej „Kamienicy pod Gwiazdą”? Kurator milczy. Bo kolekcjonerzy wolą się nie ujawniać.
- Znam tych ludzi i rozumiem. Uszanujmy ich wolę - podkreśla Krzysztof Polak. - Mamy w kraju prywatne kolekcje, liczące nawet 100 mieczy. Warte... Należy mówić o milionach dolarów.
Krzysztof Polak też miał kolekcję mieczy. Ale sytuacja życiowa zmusiła go do podjęcia budowy pracowni przystosowanej dla osoby niepełnosprawnej (znawca mieczy zmuszony jest korzystać z wózka inwalidzkiego).
<!** Image 5 align=right alt="Image 178206" sub="Ostrze włóczni yari wykonane przez Sengo Muramasę, legendarnego twórcę japońskiej broni.">- Sprzedałem miecze i wybudowałem pracownię - wspomina. - Dziś opisuję cudze eksponaty, kataloguję zbiory. Zajmuję się też szlifowaniem tych dzieł sztuki, składających się z kilkudziesięciu tysięcy cienkich, skutych warstw stali o różnych właściwościach.
Przy ostrzeniu miecza też nie ma półśrodków. Zdaniem Krzysztofa Polaka, by zrobić to dobrze, potrzeba około dwóch tygodni i setek litrów wody.
- Ostrze, czyli hamon, przeciąga się z odpowiednim naciskiem, ruchem od siebie, po kamieniach różnej szorstkowści, sprowadzanych z Japonii. Jedna taka naturalna osełka może kosztować nawet dwa tysiące złotych. Pracę tę wykonujemy w wodzie, więc można nabawić się reumatyzmu.
Wilgoci obawia się także sam miecz.
- Te cudowne zabawki, niekonserwowane starannie, rdzewieją na potęgę - sensei Janusz Szymankiewicz reprezentujący szanowaną i dysponującą pięćsetletnią tradycją japońską szkołę walki mieczem Shinkage Ryu burzy wiele mitów. - Powiem więcej, te miecze potrafią się złamać, często po walce są powyginane i nie wchodzą do pochew, a o szczerbę w głowni bardzo łatwo. Dlatego te najpiękniejsze nigdy nie były na polu walki.
Zarówno on, jak i towarzyszący mu w toruńskim pokazie adepci iaido, używają mieczy zrobionych w Polsce. Mamy bowiem w kraju płatnerzy wykonujących miecze metodą dawnych japońskich mistrzów. Też cierpliwie zaginają kolejne rozkuwane warstwy, by osiągnąć ich ostatecznie aż 30 tysięcy, też hartują głownie pokrywając je częściowo gliną. Ich dzieła są, jak na świat japońskich mieczy, stosunkowo tanie - kosztują około 5 tysięcy dolarów.
Co ciekawe, kolekcjonerzy najczęściej nie ćwiczą japońskiej szermierki, a praktycy walki mieczem nie kolekcjonują ich. Pierwsi mówią o wręcz mistycznym oddziaływaniu japońskiego miecza. Podobno, gdy bierze choróbsko, warto wziąć odpowiedni miecz do ręki, by od razu lepiej się poczuć. Miecze przemawiają do niektórych - potrafią opowiadać krwiożercze historie.
- Mają dusze - nie ma wątpliwości Krzysztof Polak, dodając, że w ogóle nie dziwi go niechęć kolekcjonerów do przekazywania miecza w obce ręce. - A jeżeli właściciel uzna, że jesteśmy tego godni, miecz podany zostanie nam ceremonialnie, zawsze pionowo, ostrzem do siebie i uważnie, by w żadnym wypadku nie upadł na ziemię.
Miecz obroni się sam
Praktycy fechtunku kiwają tylko głowami. - Bez przesady. Proszę, to mój miecz, chce pan potrzymać? - pyta Mariusz Pietkun z Shinkage Ryu. - Głowni lepiej nie dotykać, bo pot zawiera sól, a ta przyspiesza rdzewienie. Ale jakby co, to poradzimy sobie, zawsze mam przy sobie olejek goździkowy. Dlaczego takim smarujemy stal? Bo ma właściwości zasadowe. Sporo skomplikowanych rzeczy wiąże się z mieczami i faktycznie trzeba bardzo o nie dbać, ale nie dajmy się zwariować, przecież to po pierwsze broń. I obroni się sama.
Jednak, mimo wielu różnic w podejściu do tematu, oba środowiska rozumieją się doskonale.
- Czy będziemy go podziwiać w gablocie, czy też machać nim ostro i narażać na wyszczerbienie, każdy, kto go posiada, zdaje sobie sprawę, że przedmiot to jedyny w swoim rodzaju - przyznaje sensei Szymankiewicz. - Wszyscy go po prostu niezmiernie szanujemy. To podstawa kolekcjonowania jak i uprawiania sztuk walki. <