MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Głowa Che Guevary w kolorach tęczy

Mariusz Załuski
Na początku widzi się tylko te lamy. A właściwie ich martwe płody. Małe, pokurczone, wiszą w pęczkach przy drzwiach wejściowych. W Boliwii taka martwa lama to najlepsza reklama - świetny towar, dobry na każde czary. Handlowy szlagier od stuleci.

Na początku widzi się tylko te lamy. A właściwie ich martwe płody. Małe, pokurczone, wiszą w pęczkach przy drzwiach wejściowych. W Boliwii taka martwa lama to najlepsza reklama - świetny towar, dobry na każde czary. Handlowy szlagier od stuleci.

<!** Image 2 align=right alt="Image 44247" sub="Paulito Esteban, najsłynniejszy wyplatacz łodzi nad Titicaca.">Kiedy w La Paz - boliwijskiej metropolii - dotrze się wąskimi, pełnymi handlarzy uliczkami na targ czarowników, najpierw ma się wrażenie swojskiej cepeliady. Wiadomo - turyści kochają takie ekstrema, więc to pewnie dla nich te upiorne stojaki z lamami. Jednak już za chwilę wrażenie pryska. Indianki z co bardziej ortodoksyjnych sklepików odganiają nas gorliwie słowem i czynem. Cóż, biały w takim miejscu to antyreklama dla prawdziwego amatora zaklinania, czarowania i odczyniania.

Popyt na ten towar jest spory, choć Boliwia to oczywiście kraj jak najbardziej katolicki, ale ten katolicyzm jest tu trochę inny, zrośnięty z indiańskim kolorytem. W Copacabanie, rozbawionym miasteczku przyklejonym do jeziora Titicaca, trafiamy akurat na uroczyste święcenie samochodów. Przy każdym aucie stoi wystrojona rodzinna gromadka. I czeka na księdza w bejsbolówce i wytartym habicie, który uwija się z kropidłem. Tyle że tuż obok kręci się Indianin, sprawiający bardziej wrażenie lokalnego speca od szamaństwa niż pomocnika księdza. Przezorny zawsze ubezpieczony?

Przy kościele w Copacabanie jest też słynna sala, w której modlić można się o spełnienie życzeń. Dla poparcia pragnień stawia się świecę, a co przezorniejsi woskiem mażą na ścianie to, o czym śnią. Mamy więc na ścianach galerię boliwijskich marzeń - jakoś tak bardzo podobnych do naszych. Są więc samochody w każdym typie i rodzaju, są i domy. Jeden nawet kilkupiętrowy. Indianie malują oczywiście marności doczesne. Może dlatego, że trudno namalować zbawienie.

W Copacabanie życie wokół świątyni tętni, ale tak naprawdę wiele kościołów w Boliwii jest nieobsadzonych przez księży. Trzeba ich przywozić z odległych miejscowości i opłacać odprawianie mszy.

Gorąca, południowoamerykańska wiara katolicka i stare, indiańskie zwyczaje to niejedyne boliwijskie zapętlenie. To wciąż kraj na rozstaju dróg. Szczególnie ostatnio.

Strój pana prezydenta

Evo Morales, prezydent Boliwii, prasę ma u nas kiepską. Tak jak w USA. Ot, reprezentant tego lewicowego nieszczęścia, które ostatnio pałęta się po Ameryce Południowej, wymieniany na jednym wydechu z wenezuelskim Chavezem czy nawet Castro.

Kiedy patrzy się na Evo Moralesa z boliwijskiej perspektywy, jest inaczej. I nie chodzi tylko o to, że pierwszy Indianin, który tu został prezydentem, obiecał tysiącom biedaków nacjonalizację i udział Boliwijczyków w korzystaniu z dobrodziejstw własnych bogactw. I nawet nie to, że ku zaskoczeniu wielu nie tylko gada, ale i działa. Bo chyba ważniejsza jest godność. Kiedy podczas prezydenckiej przysięgi wystąpił w indiańskim stroju, a nie w zachodnim krawacie, podobno niektórzy Indianie płakali.

- Morales! Morales! - sączący piwo „pacenia” Indianin w przydrożnym barku pokazuje na wyblakły już nieco plakat prezydenta i podnosi kciuk w górę. To ciekawe, bo tu, tak jak u nas, raczej narzeka się na władzę. Przed Indianami jednak jeszcze daleka droga w odzyskiwaniu tożsamości i wiary w siebie. W La Paz na wszystkich billboardach wabią klientów białoskóre blondpiękności i podobni im modele. Typy urody, których nie ma na tutejszych ulicach.

<!** reklama left>A Boliwia ma co gonić. Granica z Peru, którą przekraczamy na piechotę, to różnica światów - choć dla Polaków to przecież jednolity kąt atlasu. Inne są ceny, inne pojazdy, inny poziom życia. Jeżdżenie po kraju też jest inne.

- Tu tylko cztery procent dróg jest asfaltowych - mówi nam kobieta w autobusie do La Paz.

Jak skończy się boliwijski bój Moralesa, który za młodu żył podobno z uprawiania koki i śpiewania w zespole? Wszystko zależy od jego następnych poczynań.

- Dobrze, że przyjechaliście, bo nie wiadomo, czy to nie ostatnie sezony takiej spokojnej Boliwii - podkreślają spotkani w Copacabanie turyści z Kanady.

Miasto w pionie

Do największej metropolii Boliwii najlepiej wjechać o zmroku. Najpierw długo trzeba przedzierać się przez monstrualne biedaprzedmieście El Alto, ale w końcu czeka nagroda - nagle wyjeżdża się na skąpaną w morzu światła wielką dolinę, czyli La Paz właściwe. Bo to miasto rozciągnięte jest na kilkuset metrach wysokości. Kiedy u góry leży śnieg, na dole rosną palmy. A za podróże w pionie płaci się bólem głowy. Nauczyciele geografii mają tu dobrze - w pół godziny mogą zafundować uczniom podróż przez różne strefy klimatyczne i społeczne. Nie trzeba mówić, gdzie mieszają bogaci, a gdzie biedni.

W nocy La Paz, jak i inne metropolie Ameryki Południowej, nie zasypia. Dziesiątki straganów i straganików, ludzie tańczący przy gitarach i fujarach, żebrzący dookoła indiańscy biedacy, którzy ściągają do miasta, żeby przetrwać. W sklepikach coś dla miejscowych i coś dla gości. Pirackie płyty zachodnich gwiazd po 3 złote sztuka i koszulki z głową Che Guevary we wszystkich kolorach tęczy. Ciągle chyba najlepiej sprzedają się te czerwone, ale i czarne z żółtą głową idą nieźle. Ikona lewicowego buntu pozwala rozkręcać biznes setkom przedstawicieli boliwijskiego smallkapitalizmu.

W Boliwii wiele rzeczy jest wyjątkowych. Trzeba mieć tu końskie zdrowie, bo to najwyżej położony kraj w Ameryce Południowej. Też jeden z biedniejszych, zdominowany przez Indian i Metysów. Białych tu tylu, co kot napłakał. To też jedyny kraj kontynentu bez dostępu do morza.

Wyjątkowe jest oczywiście jezioro Titicaca ze swoją Wyspą Słońca, na której miał urodzić się i bóg Viracocha, i pierwsi Inkowie. Nad Titicaca nadal działają ministocznie, czyli zabudowania wyplataczy łodzi. Praca nad jedną łodzią trwa około miesiąca, a od czasów Inków zmieniła się tylko część surowca do wiązania.

<!** Image 3 align=right alt="Image 44247" sub="Księżycowa Dolina koło La Paz to geologiczne cudeńko, które wygląda, jakby zaraz miało się rozsypać.">Najbardziej uznanym mistrzem wśród wyplataczy jest Paulito Esteban, ten, który swego czasu budował łodzie razem ze słynnym podróżnikiem Thorem Heyerdaalem. Dziś obok swojej stoczni Paulito ma mały sklepik. Tym, którzy do niego dotrą, sprzedaje miniaturki łódek i dodaje gratis wspomnienia.

Usta szeroko otwarte

Oczy mają szeroko otwarte, a usta rozdziawione. Gromadka dorodnych białych jest dla indiańskich dzieciaków, które dotarły tu z jakiejś andyjskiej wioski, chyba większą atrakcją niż olbrzymia archeologiczna odkrywka Tiwanaku (czy, jak wolą Indianie Keczua, Tiahuanaco). No ale docierają tu mali Boliwijczycy z najdalszych kątów kraju, zwożeni w ramach tutejszego wychowania patriotycznego. Po to, żeby pokazać im, jaką potęgą była indiańska cywilizacja przed nadejściem białych. To tu zresztą Morales zaczął swoją zwycięską kampanię prezydencką.

Wiedział, co robi, ożywiając to najbardziej magiczne miejsce w Boliwii. Tiwanaku ze swoją Bramą Słońca to wciąż - jak to bywa w przypadku tamtejszych cywilizacji - więcej pytań niż odpowiedzi. Wymyślacze turystycznych legend przebąkują czasami, że Tiwanaku to może ta Atlantyda. Niepotrzebnie. Naprawdę wystarczy indiańska tajemnica.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!