Trzynastoletnia służba 50-letniego dziś Zbigniewa Tatarowicza, detektywa wydziału kryminalnego komendy policji w Świeciu, legła w gruzach za sprawą incydentu w Wiągu.
<!** Image 2 align=right alt="Image 103156" sub="- Sąd potwierdził, że to ja miałem rację i nie popełniłem przestępstwa - mówi Zbigniew Tatarowicz / Fot. Marek Wojciekiewicz">W październiku 2000 r. skradziono tam paliwo z dwóch TIR-ów, którymi jechali Niemiec i Czech. Jednym z policjantów, który pojechał na miejsce zdarzenia, był Zbigniew Tatarowicz.
- Nie znam ani czeskiego, ani niemieckiego. Poprosiłem więc ówczesnego szefa sekcji kryminalnej, aby ściągnął tłumaczy i przekazałem mu materiały sprawy. Jak się później okazało, kradzieży w Wiągu nie nadano dalszego biegu - mówi Zbigniew Tatarowicz.
Latem 2001 r. do pokoju w komendzie podrzucono mu akta sprawy z Wiąga. Dokumenty oddał przełożonym i przez ponad rok nie widział ich na oczy. Kiedy w grudniu 2002 roku wrócił ze zwolnienia chorobowego, w swojej szafce zobaczył te same dokumenty, które podrzucono mu rok wcześniej.
<!** reklama>- Nie mogłem pojąć, o co tu chodzi. Dokumenty, zamiast bezpiecznie leżeć w kartotekach, wędrowały po komendzie i po raz drugi trafiły do mnie. Bałem się, że faktycznie ktoś próbuje mnie wrobić - wspomina Zbigniew Tatarowicz.
Uważa, że wykorzystano tamto zdarzenie, aby się go pozbyć, bo za dużo mówił o okradaniu przez funkcjonariuszy tzw. „nieclaków”, czyli samochodów przemycanych z zagranicy bez opłaconego cła i zarekwirowanych przez policję.
Z podrzuconymi aktami pojechał do komendy wojewódzkiej w Bydgoszczy, która w 2003 r. zarządziła kontrolę w Świeciu. Dopatrzono się uchybień w sprawie z Wiaga.
- Moi przełożeni stwierdzili, że to ja ponoszę winę za te błędy - mówi Zbigniew Tatarowicz, którego w 2003 roku zawieszono w czynnościach służbowych, a później przeniesiono na wcześniejszą emeryturę.
Sprawą zajęła się prokuratura. Zbigniewowi Tatarowiczowi zarzucono, że zaniechał wszczęcia postępowania w sprawie kradzieży w Wiągu. Ponadto oskarżono go, że ukrył sporządzoną na miejscu kradzieży dokumentację fotograficzną oraz protokoły przesłuchania świadków, czyli te same, które, jak mówi, dwukrotnie mu podrzucano.
W maju 2006 r. Sąd Rejonowy w Świeciu uniewinnił Zbigniewa Tatarowicza. Prokuratura uznała jednak, że sąd przeprowadził mało wnikliwej analizę materiału dowodowego. Złożono apelację do Sądu Okręgowego w Bydgoszczy, który nakazał powtórzenie rozprawy w zmienionym składzie sędziowskim. W tym roku sąd ponownie wydał wyrok uniewinniający. Prokuratura jeszcze raz się odwołała, ale tym razem na próżno - Sąd Okręgowy utrzymał wyrok w mocy.
Czy faktycznie Zbigniew Tatarowicz padł ofiarą zemsty przełożonych, bo naraził im się sprawą z „nieclakami”?
- Nie ma mowy o żadnej zemście, a okradanie „nieclaków” nie miało u nas miejsca - mówi Andrzej Feit, komendant powiatowy policji w Świeciu.
Komendant nie przypomina sobie, czy Zbigniew Tatarowicz zgłaszał mu sprawę dotyczącą okradania samochodów.
- Przychodził do mnie z różnymi problemami, coś komuś zarzucał, potem to odwoływał. Dla mnie to niepoważny człowiek - mówi Andrzej Feit.
- Przez całą tę sprawę straciłem zdrowie, złamano mi karierę zawodową, a nie doczekałem się nawet zwykłego „przepraszam” - mówi Zbigniew Tatarowicz i zamierza domagać się odszkodowania.