Summa summarum, można by tłumaczyć zachowanie pierwszego parlamentarzysty RP nadzwyczajną sytuacją, z jaką, według wielu ludzi prawicy, mamy do czynienia w Sejmie. Myślę tu o dość niespodziewanym ataku wrogich i zjednoczonych sił niepełnosprawnych, uzbrojonych w wózki i… kule. Stąd konieczność wprowadzenia w parlamencie stanu wyjątkowego i uzbrojenie zwiększonej liczebnie straży marszałkowskiej w karabiny maszynowe oraz (jak znalazł na tę okazję) kamizelki kuloodporne. Jakby tego było mało, dokładnie w tym samym czasie na Sejm natarła znana już w czasach Powstania Warszawskiego z bojowego nastawienia 92-letnia Wanda Traczyk-Stawska oraz nieprzebierająca w środki humanitarnego nacisku Janka Ochojska. Nie dziwmy się więc, iż Marek Kuchciński wycofał się na z góry upatrzone pozycje, by w zaciszu, pod nieobecność wodza naczelnego, przygotować kontrnatarcie, lapidarnie rzecz ujmując, opracowanie nowego „Planu Marszała”, który mógłby oznaczać zamknięcie obu izb parlamentu i zwolnienie posłów oraz senatorów z uczestniczenia w kłopotliwych obradach.
Marek Kuchciński wycofał się na z góry upatrzone pozycje, by pod nieobecność wodza naczelnego przygotować (...)
I tak nasz Sejm staje się coraz bardziej szejm (z angielskiego shame, czyli wstyd), gdy protestujący na klatce schodowej parlamentu bezrefleksyjnie oddają się typowemu dla tej grupy społecznej hulaszczemu i wystawnemu trybowi życia, co owocuje rachunkami za posiłki, które nadwyrężyły marszałkowską laskę.
Gdy ktoś wreszcie zawołał, jak to się czyni w trudnych sytuacjach: Ludzie, lekarza!, objawił się marszałek Senatu, doktor z zawodu z PiS-owską specjalizacją, Stanisław Karczewski, strasząc wszystkich rychłą epidemią.
Nie byłbym jednak, godnym pożałowania lewakiem, gdybym odmówił sobie napisania, iż na próżno szukać wirusa groźniejszego dla naszego parlamentaryzmu niż zmutowany „Kuchciński” - zaraźliwy jak zawsze i groźny jak nigdy.