Najgłośniejsze filmy w Polsce to te, których jeszcze nikt nie widział. Gadamy o nich, szczujemy, albo upajamy się wzniośle. Tak było ostatnio i ze „Smoleńskiem”, i z „Wołyniem”, i teraz z „Klerem”. Te dwa ostatnie filmy to dzieła pana Smarzowskiego, więc przynajmniej gadać jest o czym. Bo pan Wojtek jest u nas kimś w typie filmowego wieszcza, co to strzela z tematów wielkokalibrowych.
I to bez oglądania się na wszystkie świątki tego kraju. Bo już, już wydawało się, że zostanie pieszczochem władzy po „Wołyniu”, a tu teraz, po emisji trailera „Kleru”, z pieszczotami koniec na amen. Z sieci trailer na chwilunię nawet zniknął, więc gorszy sort zaczął udostępniać go na wyścigi jako dzieło zakazane. Za co misiowi od marketingu, który zniknięcie wymyślił, należy się medal wielki...
A o czym jest „Kler”? Jak wynika z trailera o funkcjonariuszach pana Boga różnych szczebli, co to za uszami mają tyle ludzkich ułomności, że te uszy muszą być wielgachne jak u słonia. I co to są bezkarni, jak ten słoń wśród zwierzątek maluczkich, dzięki mieszaninie tradycji i służalczości - i państwa, i człowieka prostego.
Jasne, znam księży cudnych - i to nie jako mężów świętych, a jako ludzi po prostu. Ale każdy z nas zna też masę anegdotek z życia tych, co to nie poradzili sobie z pokusami, ba, radzić sobie z nimi wcale nie zamierzali, bo w końcu fajnie być księdzem. Anegdotek o tych „babach”, o piciu, o zbieraniu na remont tak, żeby zbierać, a nie zebrać, bo to właśnie daje konfitury... I jak reagujemy na te historyjki jako lud Boży? Zwykle tylko dobrotliwie się uśmiechamy. Bo problem w tym, że ta wiedza o ułomnościach wydaje nam się jakaś taka nieznacząca w porównaniu z tym, co by się stało, gdybyśmy zaczęli żądać konsekwencji. Bo mamy wrażenie, że wtedy zakwestionowalibyśmy cały system i swoją wiarę też. Minimalizujemy więc grzechy małe i duże, nie po to, żeby ratować kler, ale tak naprawdę siebie. I cóż, głupie to jest bardzo, ale jest.
No a do tego kościół to kościół. Wyczytałem kiedyś, że to takie nieelastyczne korpo, które traci klientów, bo oferuje coraz mniej chodliwy towar, a do tego nie ma pomysłu na przyszłość. Minęły ze dwie dekady i co? Korpo trwa i to na tłusto, a spięte z państwem jest tak, że nikt nie podskoczy, nawet gdyby chciał. A zresztą i tak nikt nie chce. I na górze, i na dole. Słyszał ktoś o dyrektorze szkoły, który pogoniłby księdza-katechetę na dyżury na przerwach, skoro ksiądz bierze pensję, jak każdy nauczyciel? Bądźmy szczerzy, dyrektor to może panu księdzu najwyżej kawę zrobić.