Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Działanie to jego żywioł

Renata Napierkowska
Jest prezesem Stowarzyszenia „Inowrocław bez barier” i ma na swoim koncie utworzenie kilku innych organizacji. Choroba dopadła go przez trzydziestoma laty i nie tylko go nie załamała, ale stała się bodźcem do działania.

Jest prezesem Stowarzyszenia „Inowrocław bez barier” i ma na swoim koncie utworzenie kilku innych organizacji. Choroba dopadła go przez trzydziestoma laty i nie tylko go nie załamała, ale stała się bodźcem do działania.<!** Image 2 align=none alt="Image 192305" sub="Fot. Renata Napierkowska">

Najbardziej jest Pan znany jako szef Stowarzyszenia Inowrocław bez barier”. Skąd wziął się pomysł, by takie stowarzyszenie powołać?

Stąd, że sam jeżdżąc na wózku wciąż natrafiam na przeszkody i bariery. Zdrowi, sprawni ludzie nawet nie zauważają, jak wielkim problemem może być pokonanie zbyt wysokiego krawężnika. My, ludzie na wózkach, chodzący o kulach, co rusz jednak zderzamy się z przeszkodami. Walczę więc z urzędasami, którzy nie rozumieją, z jakimi problemami na co dzień muszą się spotykać osoby niepełnosprawne. Stowarzyszenie bez barier to moje ostatnie dzieło. Mam na swoim koncie utworzenie jeszcze kilku innych organizacji.

Od ilu lat Pan choruje i co sprawiło, że angażuje się Pan w różne przedsięwzięcia?

Od 30 lat choruję na stwardnienie rozsiane. Moja społeczna działalność trwa 25 lat. Zaczynałem od założenia Klubu Kolarskiego LKS Ziemia Kujawska. Potem powstało Stowarzyszenie Stwardnienia Rozsianego w Inowrocławiu. Organizowałem dla ludzi spotkania z lekarzami różnych specjalizacji. Doktor Honorata Malec i dr n. med. Jolanta Piaskowska mnie do tego zmobilizowały. Były więc wieczorki poetyckie, pikniki za miastem, wyprawy do stadniny koni, degustacja miodu. Działaliśmy kilka lat, ale przyszedł kryzys i nie dawałem rady, a nikt po mnie nie chciał tego stowarzyszenia poprowadzić i dalej nim pokierować. Założyłem też Klub Seniora Boksu, chociaż nigdy nie byłem pięściarzem, od 15 lat działam we Flandrii, a z Agnieszką Krokowską wspólnie utworzyliśmy Ex aequo - stowarzyszenie dla dzieci ze szkoły integracyjnej. Jestem tez współtwórcą Stowarzyszenia Hodowców Papug i Ptaków Egzotycznych. Sam trzymam w domu kanarki. Zawsze, przed chorobą również, byłem bardzo aktywny.

Czym Pan zajmował się przed zachorowaniem na SM?

Moim hobby było pszczelarstwo. Zanim zachorowałem, miałem 60 rodzin pszczelich, jednak kiedy dopadło mnie SM, musiałem sprzedać pszczoły, które były dla mnie jak druga rodzina. Jestem teraz honorowym członkiem koła pszczelarzy i bardzo to sobie cenię. Dwa lata temu zostałem odznaczony odznaką „Zasłużony dla pszczelarstwa”. W młodości, w latach 60., uprawiałem wyczynowo kolarstwo szosowe, zdobyłem nawet drugie kółko olimpijskie i byłem w kadrze Pomorza. Pamiętam, jak jechałem w wyścigu Szlakiem Piastowskim i spadła mi opona. Wówczas pożyczyłem damkę od chłopca, który stał przy trasie i dojechałem na niej na 16 miejscu. To było w 1967 roku, ale myślę, że tamto zdarzenie najlepiej opisuje mój charakter i stosunek do problemów. Trzeba dalej robić swoje. Kiedy zachorowałem, miałem 36 lat. Dla młodego człowieka choroba jest zaskoczeniem. Zaczęły się problemy z chodzeniem. Najpierw odwiedzałem lekarzy, kręgarzy i znachorów, zanim uświadomiłem sobie, że SM jest chorobą nieuleczalną. W końcu uznałem, że najlepszym lekarzem dla siebie, jestem ja sam. Wbrew zaleceniom lekarzy nie zażywam leków neurologicznych i stosuję dietę optymalną nisko węglowodanową, bo to opóźnia postępowanie choroby. Jem dużo jajek i mięsa wieprzowego i jakoś, jak widać, się trzymam.

Czy takiemu aktywnemu człowiekowi nie było trudno pogodzić się z chorobą, i niepełnosprawnością?

Moją dewizą życiową jest „przyjdzie czas, znajdzie się rada”. Kiedy człowiek dowiaduje się o nieuleczalnej chorobie, to zaczyna się nowy etap życia. Choroby nieuleczalne budzą lęk u ludzi zdrowych, a u chorych wywołują rozpacz. Nie chciałem się temu poddać. Chociaż wielu chorych ludzi zamyka się w świecie bólu i rezygnacji, to są i tacy jak ja, od których zdrowi mogą się uczyć optymizmu, radości i uśmiechu. Większość zadaje pytania: dlaczego ja?, czym sobie zasłużyłem, czy to z mojej winy? Jeśli człowiek jest wierzący, to łatwiej mu znaleźć odpowiedź na te pytania. Wierzę w Boga i wiem, że każde ludzkie cierpienie ma jakiś ukryty sens, a życie tak zostało wyreżyserowane przez Stwórcę, że trzeba to, co nas spotyka, przyjąć z pokorą. Wiara pomaga mi w znoszeniu bólu i choroby. Jedyną moja bolączką jest to, że nie mogę do wszystkich obiektów sakralnych wjechać na wózku. Mieszkam przy pogotowiu, należę do parafii Zwiastowania Najświętszej Marii Pannie, a na msze chodzę do kościoła św. Krzyża lub św. Józefa, bo tam są podjazdy dla niepełnosprawnych. Organizuję msze integracyjne, gdzie podczas wystąpień opowiadam ludziom nieuleczalnie chorym o szukaniu sensu życia.<!** reklama>

Co jest dla Pana najważniejsze w życiu?

Dla każdego, a dla chorego człowieka szczególnie, najważniejsza jest rodzina. Mam dobrą, tolerancyjną i wyrozumiała żonę, która mnie wspiera i pomaga. Udało nam się wspólnie, mimo mojej choroby, wychować trójkę dzieci. Wszyscy pokończyli studia i dziś są na stanowiskach. Mam trzy wnuczki i jednego wnuka, więc jestem szczęśliwym człowiekiem i kocham życie, bo ono jest cudowne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!