A że nie wiadomo, czy będzie? To nie problem, w końcu pan prezes z telewizora też nie wiedział, jak wypadnie jesienna ramówka, a pani Joannie - zwanej przez tabloid złośliwy jego kochanką - premie wielgachne m.in. za to dał już wiosną i latem. A przecież publiczne media wzorem być dla nas powinny we dnie i w nocy.
O sprawie huczy, tabloid boksuje się z prezesem, a TVP dzielnie strzela sobie w stopy nowymi ciekawostkami o nagrodach dla ludzi misji. Ot, na przykład okazało się, że pani Joanna faktycznie kierowała dwoma biurami, a dostawała tylko jedną pensję, więc nagroda należy się jej, jak Polakowi 500+. W prostej firmie prywatnej, jakby jakiś dyrektor wyrabiał się tak bezproblemowo na dwóch stołkach, to od razu połączono by stołki, ale wiadomo, że prywaciarze pojęcia nie mają o ciężkiej doli ludzi misji. Przy okazji jednak znów głośno o kasie w mediach publicznych, a to temat wrażliwy nie tylko teraz i nie tylko w Polsce. Swego czasu święta BBC ujawniła dochody swoich gwiazd, bo ci dziwni Brytole uznali, że ludowi się to należy, skoro na te gwiazdy płaci. I ludowi szczęki opadły. A jak ktoś chce sięgnąć do TVP poprzedników, to również trafi na biadolenia o przepłacaniu gwiazd i lejących się z prezesowskiego nieba nagrodach - tyle że debatowano nie o panu Pospieszalskim, a o panu Lisie, któremu żyło się tłusto, choć kochankiem ówczesnego prezesa nie był wcale, a wcale.
Choć może sytuacja jest dziś inna... TVP traci oglądalność, ratuje się wielkim kredytem, żeby nie zemrzeć, a to raczej nie jest powód do sypania premiami. No i te tabuny nowych misiów - dyrektorów, specjalistów i doradców zarządu, którzy muszą zarobić swoje. Tak samo, jak i nowi dziennikarze od kreowania swojskiej wizji świata. Ci ostatni zdają sobie przecież sprawę, że to dla nich jednorazowa przygoda z zawodem. Bo trudno mi ich sobie wyobrazić w tych prostych, prywatnych mediach.