Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dobre życie na Pałukach

Maria Warda
Seniorka uważa, że dziś ludzie nie potrafią walczyć przeciwnościami losu. Ją hartowały ciężka praca, bieda i wojna. Do dziś z dreszczem wspomina ukraińskich sąsiadów.

Seniorka uważa, że dziś ludzie nie potrafią walczyć przeciwnościami losu. Ją hartowały ciężka praca, bieda i wojna. Do dziś z dreszczem wspomina ukraińskich sąsiadów.

Roman Bleja, dyrygent chóru Tulipan, jest Panią zauroczony. Mówi, że zna Pani co najmniej tysiąc piosenek z Kresów Wschodnich. Skąd ta pasja?<!** Image 2 align=none alt="Image 211222" sub="Fot. Maria Warda">

Urodziłam się w Wereszynie. Na Wschodzie ludzie zawsze lubili śpiewać. Ja chyba miałam wyjątkowy dar, bo już po wojnie, kiedy chodziłam do szkoły podstawowej w Ruszowie, to przyjeżdżał mężczyzna z Polskiego Radia w Warszawie i koniecznie chciał mnie zabrać. Obiecywał, że będą mnie kształcić za darmo.

Nie wybrała Pani drogi kariery muzycznej?

Rodzice nie chcieli mnie puścić. Bali się, że ten mężczyzna zrobi mi coś złego. Nie podobało im się, bo nosił brodę. To budziło ich podejrzenia. Dzięki przynależności do chóru Tulipan, nadrabiam zaległości z lat młodości. Mam do Łabiszyna prawie dwa kilometry, ale jadę deszcz nie deszcz, zima czy upał, nic mnie nie wystraszy.

Co to za historia z Anną German?

Szczegółów już nie pamiętam, ale w szkole podstawowej języka rosyjskiego uczył German. Ja jeszcze zanim wyświetlano w telewizji film, opowiadałam w chórze, że Ania German chodziła w naszym Ruszkowie do szkoły podstawowej. Ona jest ten sam rocznik co ja, czyli 1936, ale była w klasie wyżej, bo mnie rodzice później wysłali do szkoły. Kiedy skończyła szkołę podstawową, wyjechali do Warszawy. W tym filmie coś mi się nie zgadza z tym Germanem, ale chyba teraz to trudno ustalić jak to było.

Jak wyglądała Pani młodość?

Ciężko i biednie, ale jedzenia nigdy nie brakowało. Miałam dwie siostry. Byłam oczkiem w głowie mego taty. Niestety, moje dzieciństwo to czas wojny i prześladowań. Doznaliśmy wiele zła, zarówno od Niemców jak i Ukraińców. Ci ostatni dziobali nożami, rozpruwali brzuchy. Byli straszni. Do dziś ich się boję. W sąsiedniej miejscowości wymordowali wszystkie dzieci nadziewając je na bagnety i na sztachety. Kto wie czy i nas by nie zadźgali, ale w mojej siostrze, która była już podlotkiem zakochał się ukraiński chłopak. Przyszedł i powiedział, abyśmy uciekali, bo przyjdą nas wymordować. Nie wiem za co, ale nienawiść była w nich wielka. Ojciec zaprzęgł wóz, zabraliśmy wujenkę i jej 6 dzieci i wyjechaliśmy. Tato ostrzegł sąsiada, ale ten miał zrobiony schron i zlekceważył informację. Niestety, był mało ostrożny i jak wyszedł na podwórko podźgali go i zostawili. Konał kilka godzin, jego żona nie wytrzymała wyszła, bo chciała go ściągnąć do schronu i ją także pokłuli bagnetami.

Nikt nie był w stanie ich powstrzymać?

Chyba nikt. To było straszne, bo my przyjaźniliśmy się wcześniej. Oni przychodzili na nasze wigilie, my chodziliśmy do nich, bo oni jako prawosławni świętowali później. Ja przyjaźniłam się z córką Ukraińca. On zapisywał w zeszycie wszystko co Polacy robili. Chodziłam do tego domu, bo chciałam mu te notatki ukraść, ale on zabrał zeszyt z sobą. Domy nam palili. Jak się wojna skończyła to w naszej wsi został tylko jeden stary Ukrainiec i ciągle się nam odgrażał. Nie miał respektu przed nikim.

Koniec wojny też chyba był trudny?

Nikt nie miał litości dla cywilów. Rano przyjeżdżało wojsko, aby sprawdzić czy nie pomagaliśmy partyzantom, a w nocy przychodzili partyzanci i też nas dręczyli. Raz na ojca polu zamordowali jednego z nich. Był taki młody, piękny chłopak. Ja z siostrą postanowiłyśmy go pochować. Udało na się go jakoś zaciągnąć na ukraiński cmentarz, tam wykopałyśmy płytki grób nasypałyśmy kwiatów i zasypałyśmy ziemią. W nocy koledzy go szukali, ale my ze strachu nie wydałyśmy się. Gdyby jeszcze Ukraińcy dowiedzieli się, że pochowałyśmy Polaka na ich cmentarzu byłoby po nas.

Jak Pani trafiła na Pałuki?

Po tych strasznych przeżyciach bardzo nie lubiłam swej wioski. Ciągle się bałam. Kiedy wyszłam za mąż, postanowiłam wyprowadzić się jak najdalej. W ogłoszeniach gazety „Gromada” wyszukałam to miejsce. Gospodarstwo kupiliśmy z mężem z pracy rąk.

Po tak strasznych przeżyciach ma Pani siłę cieszyć się życiem?

Życie jest piękne, ale trzeba umieć żyć. Dzisiaj ludzie mają bardzo dobrze, ale nie umieją żyć. Tymczasem nie trzeba się poddawać, nie bać się ciężkiej pracy. Trudności pokonywać śpiewem.

TECZKA PERSONALNA:** Leokadia Bubczyk, mieszkanka Załachowa koło Łabiszyna **

  • Urodziła się w Wereszynie - obecnie Ukraina.

  • Lata młodości spędziła kilka kilometrów od Zamościa, pod wschodnią granicą.

  • Jest filarem chóru Tulipan. Nie boi się żadnej pracy. Specjalnością jej kuchni są pierogi. Uważa, że życie jest piękne, ale trzeba umieć żyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!