- Ciężko znoszę porażki, bo nie lubię przegrywać - mówi 25-letnia Marta Pluta, nowa siatkarka Centrostalu Bydgoszcz
<!** Image 2 align=right alt="Image 59409" sub="Marta Pluta (z lewej) podczas ceremoni otwarcia Uniwersjady w Izmirze w 2005 roku. Zawody były bardzo udane dla naszych siatkarek-studentek. Z Turcji przywiozły srebrne medale. /Fot. Archiwum">Po roku gry w Białymstoku zdecydowała się pani na zmianę barw klubowych. Dlaczego właśnie Bydgoszcz?
Centrostal to jeden z najbardziej stabilnych i profesjonalnie prowadzonych zespołów w Polsce. Od wielu lat ma znakomitą markę w kraju. Klub może nie należy do najzamożniejszych, lecz pracują w nim bardzo odpowiedzialni ludzie. W Bydgoszczy mam szansę rozwijać swoje umiejętności, bo będę grała w podstawowej szóstce. Nie ma nic gorszego, jak przez większość sezonu siedzieć na ławce rezerwowych. A tak, niestety, było w Białymstoku. Owszem zagrałam w kilku ważnych meczach, lecz czasami miałam wrażenie, że występuję w roli strażaka, który w trudnej sytuacji wzywany jest do akcji. To nie do końca mi odpowiadało. Stąd decyzja o przenosinach do Bydgoszczy. Podpisałam kontrakt na sezon, ale być może zostanę tu dłużej.
Jak rozpoczęła się pani przygoda z siatkówką?
<!** reklama left>W mojej rodzinie sport był zawsze na porządku dziennym, lecz raczej ten w wydaniu amatorskim. Od dzieciństwa byłam dość niespokojną duszą. Tańczyłam w zespole dziecięcym, śpiewałam w szkolnym chórze, a potem chciałam zostać lekkoatletką. Osiągałam nawet dobre wyniki w biegach przełajowych. Ale, gdy trafiłam do Szkoły Podstawowej nr 2 w Bełchatowie okazało się, że mam odpowiednie warunki fizyczne i talent do siatkówki. Miałam wiele szczęścia, bo trafiłam na znakomitych nauczycieli wychowania fizycznego. Dzięki ich namowom poszłam na zajęcia do klubu. W Skrze Bełchatów trenowałam ze starszymi koleżankami. Początkowo nie grałam w meczach, ale połknęłam bakcyla. Byłam dumna, gdy nasz zespół utrzymał się w III lidze, chociaż tak naprawdę mój udział w tym sukcesie był niewielki. Ale już wtedy wiedziałam, że to jest droga, którą chcę podążać.
Jest pani wychowanką Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu. Dla młodej dziewczyny decyzja o rozłące z bliskimi z pewnością należała do najtrudniejszych w życiu. Zdarzały się chwile zwątpienia i łzy do poduchy...
Do SMS-u trafiłam dzięki trenerowi Zbigniewowi Krzyżanowskiemu, który wypatrzył mnie na turnieju „Nadziei olimpijskich”. To rzeczywiście nie była łatwa decyzja, zwłaszcza, że mama nalegała, abym została w domu. Chciałam jednak spróbować. Pomyślałam, że to będzie fajna przygoda. Po dwóch tygodniach pobytu w Sosnowcu zorientowałam się, że to nie kolejny obóz sportowy, tylko ciężka praca. Tęskniłam za domem i zdarzało się, że w ukryciu płakałam. Ale nie poddałam się. Cztery lata, które spędziłam w SMS-ie dały mi bardzo wiele. Próbowałam grać na różnych pozycjach. Byłam środkową, skrzydłową, ale trener Krzyżanowski namawiał mnie, abym sprawdziła się jako rozgrywająca. I tak już zostało.
Współcześni sportowcy coraz chętniej współpracują z psychologami. A jak pani radzi sobie ze stresem? Jak wyglądają, na przykład, ostatnie godziny przed meczem?
Najtrudniej jest przed spotkaniami o dużą stawkę. W Kaliszu, gdzie grałam aż pięć sezonów, ten czas drużyna spędzała razem. Zwykle zaszywaliśmy się w odosobnionym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkadzał. Od rana każda z zawodniczek próbowała się wyciszyć i skoncentrować. I wtedy najchętniej sięgałam po książkę, słuchałam muzyki, spacerowałam lub po prostu leniuchowałam.
A jak znosi pani porażki?
I to jest problem, bo nie umiem przegrywać. Po prostu mnie nosi. Tupię ze złości, a nawet płaczę. Na szczęście, to nie trwa długo. Potem przychodzi czas na refleksję, analizę tego co było i oczywiście wnioski.
W ubiegłym roku dołączyła pani do reprezentacji Polski seniorek. Teraz kłopoty zdrowotne sprawiły, że nie pojechała pani na zgrupowanie kadry narodowej do Szczyrku...
Niedawno przeszłam operację wyrostka robaczkowego. Ale już czuję się dobrze. Z tego powodu musiałam zrezygnować z obozu i zamiast do Szczyrku, udałam się do szpitala. Ale zapewniam występy w reprezentacji to dla mnie wielkie wyróżnienie. Mam na koncie kilka sukcesów. Jeszcze z drużyną kadetek zdobyłam mistrzostwo Europy, a z juniorkami brązowy medal. Przed rokiem Andrzej Niemczyk, ówczesny trener kadry seniorek, powołał mnie na turniej Grand Prix w Chinach, lecz do składu na mistrzostwa świata nie udało mi się zakwalifikować. Mam jednak nadzieję, że jeszcze udowodnię, że w pełni zasłużyłam na grę w kadrze.
Podobno ma pani wiele zainteresowań. Od kabaretu po literaturę klasyczną...
Bardzo lubię skecze kabaretu „Mumio”. Potrafią rozbawić mnie do łez. Fascynuje mnie też fotografia. Chętnie chodzę na wystawy, ale także sama robię zdjęcia. Chciałabym kiedyś polecieć do Brazylii, Meksyku lub Argentyny i uwiecznić na fotkach niektóre urokliwe miejsca. Poza tym, dużo czytam, praktycznie wszystko od klasyki po literaturę popularną. Z przyjemnością sięgam po wiersze. Jestem również pod wrażeniem twórczości Mrożka i Witkacego. I to wcale nie dlatego, że studiuję polonistykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Moim zdaniem, książka to najlepszy przyjaciel człowieka.