Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dancingowe mordownie PRL

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Był to świat lewych interesów. Handlowano obcą walutą, złotem, ludzkim ciałem i dorabiano się na niedolewaniu wódki. Nocne życie w markowych lokalach w PRL-u kwitło w najlepsze. Władze udawały, że problem nie istnieje.

Był to świat lewych interesów. Handlowano obcą walutą, złotem, ludzkim ciałem i dorabiano się na niedolewaniu wódki. Nocne życie w markowych lokalach w PRL-u kwitło w najlepsze. Władze udawały, że problem nie istnieje.

<!** Image 2 align=none alt="Image 176136" sub="Autorzy telewizyjnego serialu
o przygodach porucznika Borewicza wręcz lubowali się w pokazywaniu wizyt swojego bohatera w nocnych lokalach, stąd też tak wiele w filmie scen z udziałem striptizerek.">Nocne życie pełne uciech w powojennej Polsce było surowo zakazane. Nie przystawało do oficjalnej propagandy. Wraz z październikowym przełomem w 1956 roku sytuacja uległa jednak zmianie. Zezwolono najpierw na słuchanie jazzu, potem na peweksowskie sklepy, oferujące zachodnią „zgniliznę konsumpcyjną”, wreszcie na otwieranie nocnych lokali. Do końca lat 60. XX wieku postęp w tej dziedzinie odbywał się jednak małymi kroczkami.

Przy szafie grającej

O tym, jak wówczas rozumiano pojęcie rozrywki, świadczyć może prasowa informacja z 1960 r. Podawano, że oto w Bydgoszczy przy placu Kościeleckich spółdzielnia „Impreza” chce urządzić lokal rozrywkowy „w całym tego słowa znaczeniu”. Miały się w nim znaleźć sala bilardowa z kilkoma stołami oraz automaty do gier. Planowano też sprzedaż kawy, ciastek i nieskomplikowanych dań, które należało przyrządzić gdzie indziej, ponieważ w lokalu nie było miejsca na kuchnię.

<!** reklama>Z czasem liczne państwowe, a jakże, zakłady gastronomiczne wprowadzały najpierw sobotnie, a potem już niemal codzienne tzw. wieczorki taneczne, które powszechnie nazywano dancingami. Wraz z nimi na parkiety wkroczyły ongiś zabronione i obśmiewane rumby, samby, boogie-woogie oraz „kapitalistyczny” rock and roll. A potem nastał big-beat. Powstawało coraz więcej zespołów przygrywających do kotleta, a muzycy na ogół rekrutowali się z poważnych orkiestr symfonicznych, dorabiając sobie w ten sposób do budżetowych pensji.

Zainteresowanie tą formą rozrywki do połowy lat sześćdziesiątych było takie sobie. Dla zwiększenia frekwencji bydgoski „Savoy” wprowadził np. w środy dzień... melodii dawnych, gdzie tańczono przy piosenkach Mieczysława Fogga. W 1971 roku zainicjowano recitale kabaretowe w bydgoskiej „Kaskadzie” i toruńskiej „Zamkowej”.

<!** Image 3 align=none alt="Image 176137" sub="Piosenkarka, saksofonista, gitarzysta i niewidoczny na zdjęciu perkusista tworzyli z reguły kwartet, który umilał gościom pobyt w restauracjach">W Toruniu palmę pierwszeństwa dzierżył hotel „Pod Orłem” na Rynku Staromiejskim, tańczono też np. w „Esplanadzie” przy Danielewskiego. W Bydgoszczy, poza „Savoyem”, dancingi odbywały się w „Zodiaku” przy Marcinkowskiego i w „Słowiance” przy Gdańskiej. Organizowano je też w „Nowoczesnej” na Kapuściskach, ale tam tańczono przy szafie grającej i to tylko do 22.00, a w środy przy pianinie.

Dyżurny krawat

Wprowadzono obowiązek wykupu tzw. bonów konsumpcyjnych przy wejściu, czyli klient z góry musiał zapłacić za jadło i napitek, nawet jeśli chciał posiedzieć przy herbatce. W państwowej gastronomii (innej nie było) w naszym regionie obowiązywały następujące taryfy: w kawiarniach, gdzie tańczono do godz. 22.00 lub 23.00 po 10-15 zł, co wystarczało na ciastko i kawę, natomiast w restauracjach, gdzie dancingi trwały do 1.00 - od 45 do 100 zł, co wystarczało na schabowego i butelkę wódki. Reszty nikt nie zwracał, ale i tak większość klientów dopłacała. W restauracjach obowiązywał również tzw. strój wieczorowy, co dotyczyło głównie panów. Przepisy jasno określały, że taki strój to: marynarka, jasna koszula, spodnie z materiału i - najważniejszy - krawat. Inaczej przyodziani nie mieli prawa wstępu - przynajmniej teoretycznie.

<!** Image 4 align=none alt="Image 176139" sub="Kasyna gry były w PRL-u owocem zakazanym, Mimo to
w największych polskich miastach można było zagrać np. w ruletkę i zarobić na zagranicznych turystach.">Z czasem wytworzył się specyficzny półświatek, władze udawały, że o nim nie wiedzą. Było to środowisko tolerowane tylko dlatego, że - dzięki współpracownikom i donosicielom - bardzo ułatwiało pracę organom ścigania. Bo w nocnych lokalach kombinowali i oszukiwali prawie wszyscy: kelnerzy na dopisywaniu do rachunku, barmani na niedolewaniu wódki, portierzy na haraczu pobieranym od prostytutek, szatniarze na handlu złotem i dolarami, a także na sprzedaży papierosów po wygórowanych cenach i wypożyczaniu „dyżurnych” strojów wieczorowych dla tych, którzy ich nie mieli.

Z oficjalnej kontroli PIH-u, przeprowadzonej w restauracjach nocnych w ówczesnym woj. bydgoskim, wynikało, że około 20 proc. rachunków było zawyżonych, 70 proc. towarów (niezarejestrowanych) sprzedano spod lady, 50 proc. porcji miało zaniżoną gramaturę. Oszukiwano głównie przy sprzedaży wódki i kawy. Wódkę kupowano w sklepie, nalewano do opieczętowanych butelek i zakręcano, kelner podawał ją do stolika albo nalewał ją barman. Ile dziennie można było tak zarobić? W I połowie lat 70. flaszka czystej żytniej, bo taka była wówczas najpopularniejsza, kosztowała 80 zł. W lokalu (stawki były wszędzie jednolite, państwowe) o 103 zł drożej. Wnoszący wódkę do lokalu dzielili się z kelnerem czy barmanem pół na pół. Kawa dawała mniejszy zysk, 7 zł na szklance. Często kierownikowi lokalu, żeby przymykał oko, trzeba było odpalić dolę od pensji.

<!** Image 5 align=none alt="Image 176139" sub="Występy żonglerów należały do żelaznych punktów programów rozrywkowych na dancingach">Rąbka tego świata w oficjalnym obiegu medialnym (choć w późniejszych latach) próbował uchylać jedynie popularny serial „07 zgłoś się”, gdzie niemal w każdym odcinku pokazywano przestępców i innych grzesznych obywateli bawiących się na dancingach. Prasa codzienna informowała jedynie o zgorszeniach i bójkach wywołanych przez konsumentów oraz karach nakładanych na nich przez kolegia do spraw wykroczeń. Królowała nazwa „dancingowe mordownie”. „Kiedy zamiast pożal się Boże dancingów będą kulturalne wieczorki taneczne?” - pytano.

Czarna Błyskawica

W lipcu 1971 roku opisywano w prasie tragiczny wypadek w „Savoyu”. Podczas pokazu ciosów karate mężczyzna trafiony w skroń zmarł na miejscu, przy stoliku. Wykorzystując panikę w lokalu, 24-letni Władysław S. ksywa Czarna Błyskawica przedstawił się wówczas konsumentom jako porucznik Milicji Obywatelskiej w cywilu i w zamian za „wyciszenie sprawy” zażądał 10 tys. zł, które, oczywiście, dostał.

Najgorszą opinię w Bydgoszczy miała „Słowianka”. Oto jedna z prasowych informacji: „Oburzający finał miała ostatnia zabawa andrzejkowa. To nawet trudno opisać, co się działo. Najpierw w pomieszczeniach przestawiano meble, potem kilkunastoosobowe grono chuliganów wyległo na ulice. Kopanie i bicie leżących, krzyki i wyzwiska wyrwały ze snu mieszkańców okolicznych domów. Bójka trwała około 20 minut, aż do przyjazdu milicji, wówczas wyniesiono z lokalu kilka zupełnie pijanych dziewczyn”.

<!** Image 6 align=none alt="Image 176139" sub="Tak wyglądały na początku lat sześćdziesiątych
XX wieku zespoły przygrywające do tańca w lokalach">Kierownik „Savoyu” mówił dziennikarzom: „Do nas przychodzą różni goście. Spory procent urodzonych w niedzielę, element najgorszy: chuligani, dziewczęta określonej profesji. Zdarzało się wiele razy, że uciekali z lokalu, nie płacąc rachunku. Do głowy im nie przychodzi, że obowiązuje strój wieczorowy, wpychają się tu do nas w dżinsach. Trudny element stanowią też niedobitki z innych lokali, które zamykane są wcześniej. Przychodzą, bo nasz otwarty i można napić się wódki. Bardzo nam pomogła milicyjna akcja „Porządek”.

Przełom nastąpił po objęciu władzy przez ekipę Edwarda Gierka, a rozkwit nocnego życia przypadł na połowę dekady lat 70. ub. wieku. Wtedy każdego było stać na to, aby spędzić wieczór w restauracji przy orkiestrze. A zabawy odbywały się już codziennie, do 2.00-3.00 w nocy.

Zaczęło się od wprowadzania do programów dancingów najpierw... pokazów mody, a następnie występów artystycznych zwanych „variete”. Nie trwały one dłużej niż 20-30 minut. Ich uczestnicy zatrudniani byli przez oficjalne państwowe agencje artystyczne i przybywające niczym grzyby po deszczu lokalne firmy pod nazwą Estrady. Czasami sprowadzano popularnych piosenkarzy, w większości tworzono jednak własne programy.

Atrakcja wieczoru

W programach variete najważniejszy był konferansjer, który pilnował porządku. Zapowiadał zwykle piosenkarkę, iluzjonistę, hodowcę węża boa, żonglera lub specjalistę od mrożącego krew w żyłach rzucania nożami do tarczy, do której przywiązana była kobieta - obrysowywał jej ciało wbijanymi nożami. To było jednak tylko preludium do największej atrakcji wieczoru, na którą wszyscy czekali, czyli striptizu.

Gdzie i kiedy zainaugurowano tego typu pokazy w naszym kraju, nie sposób ustalić. O palmę pierwszeństwa ścigają się warszawska Sala Kongresowa w Pałacu Kultury i Nauki, szczecińska „Kaskada” oraz kilka innych lokali. Nie ulega wątpliwości, że tego rodzaju widowisko przyszło do nas z Zachodu. Początkowo traktowane było wstydliwie, pierwsze występujące w naszym kraju striptizerki przyjeżdżały na występy z zagranicy, głównie z Czechosłowacji i Bułgarii.

- Pamiętam, że w tym momencie - wspomina bywalec toruńskich dancingów w PRL-u, Janusz M. - mimo głośnych protestów konferansjera, mężczyźni zrywali się od stolików i stawali wokół parkietu, żeby nikt im nie mógł zasłonić widoków. Po występie widzowie bili brawa jak w teatrze. Rozbieranie trwało mniej więcej pięć minut. Nikt nie miał prawa striptizerek dotykać, choć niemal zawsze ktoś taki, przeważnie podpity, się znalazł. Wyprowadzali go z sali portierzy, którzy pełnili wówczas funkcję dzisiejszych ochroniarzy. Pamiętam też, że w oknach lokali dancingowych, np. „Pod Orłem”, w „Heliosie” czy „Kosmosie” w Toruniu, wisiały reklamowe fotki striptizerek o egzotycznych imionach, jak np. Dolores, Carmen, Scarlett. Kiedyś przyjechali jacyś ważni goście z zagranicy i wszystkie zdjęcia pospiesznie usuwano. Najtłoczniej było, kiedy zjawił się pociąg przyjaźni z ZSRR. Wszyscy chcieli koniecznie zobaczyć występ, bo u nich striptizu nie było... Często trzeba trzeba było dać w łapę bramkarzowi, żeby wpuścił. Na dychę nawet nie spojrzał. Odpowiedni banknot, pięćdziesiąt, a jeszcze lepiej sto złotych, czynił cuda - zawsze znalazł się wolny stolik.

W Bydgoszczy od 1973 roku największym wzięciem cieszył się nowy lokal na Błoniu - „Michał”.

- W niedziele po meczu można było spotkać tam praktycznie całą naszą drużynę - śmieje się były lider żużlowej Polonii, Henryk Glücklich. - Mieliśmy nawet stały stolik. Ja bywałem rzadko, ale niektórzy koledzy to prawie codziennie.

- Nocne lokale były dla nas najlepszym źródłem informacji - wspomina były kapitan MO w dochodzeniówce Komendy Wojewódzkiej, Marian G. - Mieliśmy tam swoich ludzi, którzy chętnie przekazywali zasłyszane informacje. Przy wódce ludzie mówią dużo, czasem nawet za dużo. Dzięki temu niejedno śledztwo zakończyło się naszym sukcesem. To również z tego powodu tego typu lokale były tolerowane przez najwyższe czynniki. Myślę, że były nawet bardzo potrzebne.

W połowie lat 70. dansingi ze striptizem przestały być najpopularniejszą formą nocnej rozrywki. Narodziły się wówczas dyskoteki, pojawiło się ogromne zapotrzebowanie na prezenterów, z czasem nazwanych disc jockeyami. Tę formę zabawy, szczególnie dla młodzieży, uznawano za bardziej odpowiednią. Latem 1974 roku otwarto w toruńskim klubie „Od Nowa”, mieszczącym się w Dworze Artusa przy Rynku Staromiejskim, jedną z najnowocześniejszych w Polsce dyskotek. Jak pisał ówczesna prasa, dorównywała ona swoim standardem najnowocześniejszym dyskotekom w Londynie czy Amsterdamie. Pierwsi prezenterzy, którzy pojawili się w Toruniu, to Roman Waschko, Witold Pograniczny i Jerzy Kosela, były muzyk Czerwonych Gitar.

Niemal jednocześnie w tym samym budynku otwarto salon gier mechanicznych, a potem drugi - jednorękich bandytów. Nocne życie PRL-u zyskało kolejną zabronioną dotąd atrakcję - hazard.

Dancingi ze swoim nieodłącznym programem artystycznym przetrwały i stan wojenny, i trudne lata osiemdziesiąte. Dopiero w wolnej Polsce zamieniły się znów w to, co było ich początkiem - w stricte taneczne zabawy.

Warto wiedzieć

Tak to w Polsce Ludowej bywało...

  • W PRL rozrywka także podlegała państwowej kontroli. Pod koniec maja 1974 r. odbył się w Toruniu... przegląd orkiestr dansingowych, organizowany przez Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Przemysłu Gastronomicznego. Oceniano jakość muzyki, oczywiście, w trosce o przyszłych konsumentów.
  • Według prasowych zapowiedzi, już pod koniec 1971 r. na nowym bydgoskim osiedlu Błonie miały powstać restauracja i kawiarnia, opatrzone imionami Sienkiewiczowskich bohaterów „Zbyszko” i „Jagienka”. Potem termin oddania lokali do użytku przekładano na kolejne miesiące 1972 r. Ostatecznie „Michał” i „Baśka” pierwszych klientów przyjęły pod koniec 1973 r.
  • W popularnym w Bydgoszczy „Zodiaku” ciągle brakowało miejsc. Z tego powodu w 1978 r. powiększono powierzchnię lokalu o mieszkanie na piętrze kamienicy. Powstał dwupoziomowy parkiet do tańca.
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera