Aktor ujawnił, że sytuacja międzynarodowa skłoniła go do korekty scenariusza. John Rambo będzie walczył z Państwem Islamskim. Ekipa filmowa jest już podobno w Syrii i Iraku, gdzie dokumentuje zbrodnie ekstremistów islamskich.
Jestem strasznie ciekaw efektu końcowego. Z premedytacją używam słówka „strasznie”, bo projekt Stallone’a u niejednego kinomana wywołuje dreszczyk emocji. Rambo nigdy nie należał do kościółka politycznej poprawności. Sprzeciwiał się pacyfistom gnojącym weteranów z Wietnamu, wspierał Afgańczyków w boju z Sowietami. Fanem Rambo był prezydent Ronald Reagan, ten sam, który wypowiedział wojnę Imperium Zła.
Dziś naprzeciwko ciemnym mocom staje nie przywódca potężnego państwa, lecz słynny aktor, żywa legenda kina akcji. Cóż, skoro Mr Obama nie potrafi sobie poradzić z mordercami z Państwa Islamskiego, może pokona ich dobiegający siedemdziesiątki Sly Stallone. Filmowe zwycięstwo nad islamistami (nie sądzę, aby finał mógł być inny) będzie tryumfem zbiorowej wyobraźni, której - jak wiadomo - sztuka filmowa jest wyrazem. Prawdziwe zło, niestety, przechodzi wszelkie pojęcie.
Tak zwani bojownicy tak zwanego Państwa Islamskiego, choć trzeba nazwać ich po prostu mordercami, doskonalą swoje umiejętności filmowe. Przyznam, że od czasu do czasu oglądam to, co ISIS umieszcza w Internecie. Nie są to już amatorskie filmiki kręcone drżącym smartfonem, tylko profesjonalnie wykonane klipy ze starannie dobranymi ujęciami, dynamicznym montażem oraz podkładem dźwiękowym, podkreślającym walory obrazu.
Różnica między kinem akcji a tym, co prezentują islamiści jest taka, że ci drudzy pokazują prawdziwą śmierć. Śmierć w zbliżeniu, bez retuszu, okrutną i przerażającą. Przemysł filmowy w konfrontacji z przemysłem pogardy dla ludzkiego życia może być odbierany jako zabawka, igraszka w rękach rekinów Hollywood, którzy polują na duże pieniądze w mętnych wodach showbiznesu.
Ja jednak wierzę w potęgę kina i gorąco kibicuję „Sylwkowi” w kolejnych bojach z ciemnymi siłami.