Świadek zmodyfikował nieco swoje wcześniejsze zeznania, bo... - W momencie, gdy dostałem wezwanie do sądu, to długo myślałem i przypomniałem sobie, że Tomasz P. raz był u mnie służbowo. Przyszedł z księgową Anną Z. do mojego gabinetu i wyraziłem zgodę, by pomógł nam w porządkowaniu rozliczeń i zawarciu z ZUS umów na spłatę zaległych składek. P. zadeklarował, że rozwiąże nasze problemy, a ja zrozumiałem, że to pracownice ZUS nam w tym pomogą i dostaną za to zapłatę - tak były dyrektor tłumaczył swoje wybudzenie z amnezji.
PRZECZYTAJ:Nie ma knebla dla "Expressu". Prawnicy oskarżonego o wyłudzenia zażądali utajnienia procesu
Tego, czy były w szpitalu szkolenia i kto je prowadził, nie sprawdzał, bo to było zadanie księgowej. Miał informacje, że przychodziły do szpitala panie z ZUS, a i Tomasza P. w szpitalu widywał.
„Express” informuje
- Odwiedzał swoją żonę, zatrudnioną w naszym szpitalu, i czasami wpadał na prywatną rozmowę do mojego gabinetu - zeznał Tadrzak. O tym, że P. ma prywatną firmę MTS, na której konto szpital przelał kilkaset tysięcy złotych za szkolenia, dowiedział się z naszej gazety.
- Szpital miał wtedy 10 mln zł wymagalnych zobowiązań, 16 tys. zł przeterminowanych faktur i potężne zaległości składkowe w ZUS, ale faktury wystawiane przez firmę Tomasza P. były regulowane natychmiast, a nawet przed datą rzekomego szkolenia - zeznawała w sądzie Anna Lewandowska, reprezentująca pokrzywdzony szpital.
Sąd przesłuchiwał również pracownice szpitalnego działu kadr i płac, których nazwiska widniały pod protokołem szkolenia, dotyczącego wprowadzania elektronicznego podpisu do systemu: „Płatnik”, podczepionego do faktury, wystawionej przez MTS Tomasza P.
- Ja bym tego nie nazwała szkoleniem. Przyjechały panie z ZUS i wyjaśniły na czym polega podpis elektroniczny - tłumaczyły Dorota M. i Mirosława Z. Jedna twierdziła, że spotkanie trwało 15 minut, druga, że góra godzinę. Michał S., informatyk, którego podpis też był pod protokołem szkolenia, twierdzi, że nie pamięta, by cokolwiek podpisywał, a program dotyczący wprowadzania klucza elektronicznego instalował w ramach obowiązków służbowych, a nie... szkolenia.
Kto ma w tym interes?
Świadek Tadeusz Muca, były dyrektor bydgoskiego oddziału ZUS (odwołany w 2013 r.), zaczął zeznania od zdementowania, jakoby był ojcem chrzestnym Tomasza P. - Myślę, że ktoś ma interes, by tak mówić! - oświadczył. Powierzył Tomaszowi P. stanowisko koordynatora i chciał z niego zrobić zastępcę, ale nie dostał zgody centrali ZUS. O prywatnej firmie Tomasza P. nic nie wiedział i nie udzielał zgody na prowadzenie prywatnych szkoleń w godzinach pracy ani jemu, ani innym pracownikom ZUS.
- Szkolenia dla płatników prowadziliśmy bezpłatnie i cyklicznie je powtarzaliśmy, ale trudno było wskazać wszystkie błędy, popełniane w deklaracjach, bo było ich dużo - mówił. Nie sprawdzał, czy pracownicy dorabiali sobie po godzinach pracy. - Niektórzy rezygnowali z pracy w ZUS i zakładali firmy szkoleniowe - tłumaczył. Spotkał się raz z dyr. Tadrzakiem i rozmawiał z nim o spłacie zaległych składek pracowniczych, ale sam się z nim umówił, a nie przez Tomasza P.
Kolejna rozprawa - w piątek.