<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Strefa ciszy na wodach oznacza zakaz używania na nich łodzi z silnikami spalinowymi. Definicja ta staje się ułomna zimą, gdy woda zamienia się w lód i po jeziorach zaczynają śmigać nie łodzie, lecz quady, a nawet auta terenowe.
Jeden taki najazd barbarzyńców przeżyłem w ubiegłą sobotę w południe nad Jeziorem Jezuickim Dużym, również objętym strefą ciszy. Dzicy napadli dużą watahą, uzbrojeni - jeśli dobrze policzyłem - w cztery quady i parę innych pojazdów oraz mrowie kibiców, zagrzewających wojowników z brzegu. Zabawa polegała na rozpędzaniu maszyny na piaszczystym brzegu, dynamicznym wjeździe na lód i wykręcaniu nań esów - floresów w ramach mniej lub bardziej kontrolowanych poślizgów.
Nie były to dziecięce zabawki, lecz duże, silne potwory, z tablicami rejestracyjnymi. Pluły spalinami przez przynajmniej trzy godziny. Barbarzyńcy zryli brzeg, wypłoszyli zwierzęta i ludzi (wędkarzy, łyżwiarzy, spacerowiczów). Ryk silników słychać było w promieniu kilometra. Nie zwabił, niestety, nikogo, kto by tę orgię motorową ukrócił. A teoretycznie porządku w tym miejscu powinno strzec aż kilka służb: policja, państwowa straż rybacka (do ewolucji dochodziło na tafli jeziora) i straż leśna (quady rozpędzały się, ruszając z lasu).
<!** reklama>Praktycznie jednak przewaga liczebna barbarzyńców nad strażą rybacką i leśną byłaby tak duża, że dla wyrównania sił musiałby ją wzmocnić strażnik Teksasu, niejaki Chuck Norris. Bez niego w tym miejscu możemy liczyć jedynie na policję.
Gorąco zatem do niej apeluję, by wokół Jeziora Jezuickiego Dużego rozszerzyła swój zakres działań i nie czatowała jedynie z alkomatami na drogach dojazdowych do plaż.