- Zostaliśmy pozostawieni sami sobie – mówi Joanna Pająk-Schreiber, dyrektor Niepublicznego Żłobka „W Krainie Smerfa” w Grudziądzu. - Nie otrzymujemy dotacji od miasta, nie mamy pomocy od rządu, nikogo nie obchodzi, jak poradzimy sobie w tej sytuacji.
#ŻłobkiWPotrzebie
W podobnie trudnym położeniu znaleźli się właściciele wielu niepublicznych żłobków i ci, którzy nimi zarządzają. Założyli oni grupę na Facebooku i zorganizowali w internecie akcję „Ratujmy żłobki - #ŻłobkiWPotrzebie”. Przygotowali petycję, w której podkreślają, że bez pomocy państwa żłobki prywatne nie przetrwają okresu pandemii. Dlatego też domagają się w tym czasie dofinansowania od państwa w wysokości 400 zł na dziecko (wg stanu osobowego na dzień ogłoszenia stanu epidemicznego), całkowitego zwolnienia żłobka w okresie pandemii z obowiązku płacenia składek ZUS i PIT, a także pozostawienia do dyspozycji żłobków kredytów preferencyjnych (bez odsetek).
Pod petycją podpisało się dotychczas 61.700 osób (tak było wczoraj około godz. 15). - Nie wiem, czy będzie jakiś odzew ze strony rządu, tak samo jak nie mam pojęcia, co będzie dalej – mówi Joanna Pająk-Schreiber. - Wielu rodziców już wypisuje dzieci ze żłobka, bo stracili pracę albo boją się, że ją stracą. Część chce nadal korzystać z zasiłku opiekuńczego, póki jest to jeszcze możliwe. Inni po prostu nie chcą płacić. Tymczasem my nadal ponosimy koszty funkcjonowania naszych dwóch żłobków i punktu opieki dziennej, choć są one zamknięte. Nadal musimy płacić za wynajem pomieszczeń, regulować rachunki za media, wypłacać pensje pracownikom. Rząd chwali się tarczą antykryzysową, ale akurat my nie możemy z niej skorzystać. Rozumiemy też rodziców, dlatego obniżyliśmy czesne.
Jak podkreśla Joanna Pająk-Schreiber środowa informacja rządu o możliwości otwarcia żłobków i przedszkoli od 6 maja nie jest ratunkiem dla prywatnych placówek. - Jeśli nie otrzymamy pomocy od państwa, będziemy mieli ogromny problem - mówi.
Ledwo otworzyli, musieli zamknąć
- Otworzyliśmy naszą placówkę 17 lutego i po niespełna miesiącu w związku z epidemią musieliśmy ją zamknąć – mówi też Jacek Komorowski, właściciel żłobka „Domisie” w bydgoskim Fordonie. - Zdążyło się do nas zapisać zaledwie czworo dzieci, z czego dwoje z nich rodzice już wypisali. Stwierdzili, że nie będą płacić czesnego, skoro żłobek jest zamknięty. Część dzieci miała zacząć chodzić od 1 kwietnia, ale wiadomo, że było to niemożliwe. Ze swojej strony obniżyliśmy czesne, bo tyle możemy zrobić. Chcieliśmy zbudować nowy plac zabaw, zainwestować w placówkę, ale niestety – teraz te pieniądze idą na bieżące utrzymanie i wynagrodzenia pracowników. Nadal musimy płacić rachunki. Na szczęście osoba, od której wynajmujemy pomieszczenia, wykazała duże zrozumienie i poszła nam na rękę w opłacie za wynajem. Nie otrzymujemy dotacji od miasta, więc jesteśmy zdani na siebie. Trudno powiedzieć, czy przetrwamy. Otwarcie żłobków, które proponuje rząd, nie rozwiązuje naszych problemów.
Wiele pytań
Wątpliwości ma również Agnieszka Sierosławska, prowadząca żłobki „Bajkowa Kraina” w Cekcynie i Lubiewie. - W całej tej sytuacji wielką pomocą jest dotacja, jaką dostajemy od naszych gmin oraz wsparcie ze strony rodziców, którzy odpowiedzieli na nasz apel o wpłacenie symbolicznej kwoty czesnego. Od środy wręcz urywają się od telefony, bo rodzice dopytują, czy żłobki zostaną otwarte. Tymczasem teraz sytuacja stała się teraz jeszcze bardziej skomplikowana niż była wcześniej. Wytyczne przedstawione wczoraj przez rząd tak naprawdę niczego nie wyjaśniają. Nadal nie podano nam podstawowej informacji – ile dzieci możemy przyjąć. To najważniejsze, skoro mamy zapewnić bezpieczeństwo im, ale także naszym pracownikom.
