Na spóźnieniach bydgoskich autobusów i wypadających kursach tracą nie tylko pasażerowie, ale przede wszystkim Miejskie Zakłady Komunikacyjne.
<!** Image 2 align=right alt="Image 69688" sub="Kierowcy narzekają, że gdy połowa miasta jest rozkopana, zmieszczenie się w rozkładzie jazdy graniczy z cudem. Pasażerowie starają się być wyrozumiali... /Fot. Dariusz Bloch">- Zazwyczaj kończę pracę około godziny 16, autobus spod dworca odjeżdża o 16.04 i jeszcze nigdy na niego nie zdążyłem, choć docieram tam w dwie minuty - skarży się pan Kuba. - Następne kursy mam o 16.18, 16.34 i 16.54. Na autobus muszę więc czekać co najmniej 18 minut na mrozie, ale zwykle zabieram się tym o 16.34, po wcześniejszy rzadko przyjeżdża. Zwykle między 16.00 a 17.00 wypada przynajmniej jeden autobus, taka autobusowa loteria. Skoro MZK wie, że nie ma pracowników, to po co mydlą ludziom oczy rozkładami jazdy, które są tylko na papierze. Wystarczy je zmienić i ludzie też będą się mniej denerwować - uważa bydgoszczanin.
W Miejskich Zakładach Komunikacyjnych potwierdzają, że kursy wypadają, bo nie ma kim obsadzić autobusów. - Teraz powinno być jednak znacznie lepiej. Przy akceptacji związków zawodowych, kierownictwo podjęło decyzję o przerywanym systemie czasu pracy – mówi Andrzej Arndt, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej.
<!** reklama>Oznacza to, że część kierowców przychodzi do pracy na kilka godzin, w okresie porannego szczytu, potem wraca do domów, by znów po południu, gdy na ulicach zaczyna się kolejny „kryzys”, usiąść za kółkiem. - Kierowcy mogli zgłaszać, kiedy mogą pracować, a my nie chcieliśmy komplikować im sytuacji domowej. Przez nowy system są właściwie na nogach przez cały dzień. Dzięki temu jednak nie ma już takich dziur w rozkładach, jak kilka tygodni temu. Według naszych szacunków nadal jednak brakuje około 30 kierowców - przyznaje przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej.
W MZK narzekają, że mimo ich trudnej sytuacji, Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej nie dość, że nie płaci za kursy, które się nie odbyły, to jeszcze dokłada srogie kary za niewywiązywanie się z umów.
- To prawda – przyznaje Jan Siuda, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej. - Skoro wasi Czytelnicy dzwonią ze skargami, to chyba jest powód. Czy jakiś pracodawca płaci za niewykonaną pracę albo wtedy, gdy pracownik się spóźnia? - pyta dyrektor. - Taka łączy nas umowa i zamierzamy się jej trzymać, także w przyszłości. MZK musi przestrzegać rozkładów, bo kary nakładamy nawet za szybsze pokonywanie trasy. W końcu ktoś może na autobus nie zdążyć i przez to spóźnić się do pracy.