Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie na barwną powieść

Renata Napierkowska
Przeżył beztroskie lata na Polesiu, był w swoim życiu harcerzem, wykładowcą, sportowcem i dowódcą pułku. W czasie II wojny światowej kilka razy uniknął śmierci. Pułkownik Jan Czerniak niedawno obchodził 90. urodziny, wydał książkę i już przygotowuje następną.

Przeżył beztroskie lata na Polesiu,
był w swoim życiu harcerzem, wykładowcą, sportowcem i dowódcą
pułku. W czasie II wojny światowej kilka razy uniknął śmierci.
Pułkownik Jan Czerniak niedawno obchodził 90. urodziny, wydał
książkę i już przygotowuje następną.

<!** Image 2 align=none alt="Image 203744" sub="Fot. Renata Napierkowska">

Zacznijmy od Pana dzieciństwa. Jak Pan
wspomina tamte lata i jaki miały one wpływ na późniejszy wybór
drogi życiowej?

- Urodziłem się w Miedzeszynku koło
Warszawy. Lata szkolne spędziłem już jednak w Prużanie na
Polesiu. Tam w 1932 roku wstąpiłem do Związku Harcerstwa
Polskiego. W ubiegłym roku minęło 80 lat mojej działalności w
harcerstwie, gdzie pełniłem różne funkcje. Na Polesiu mieszkał
międzynarodowy konglomerat: Ukraińcy, Rosjanie, Żydzi, Polacy i
wszyscy żyliśmy w zgodzie. Niedaleko mojej miejscowości urodzili
się lub mieszkali: Tadeusz Kościuszko, Romuald Traugutt, Maria
Rodziewiczówna, Krasicki... tam też stacjonowały dwa pułki
wojska: 25. Pułk Ułanów i 20. Pułk Artylerii Lekkiej. W takim
otoczeniu się wychowałem i to kształtowało mój charakter. Tam
też rodził się mój patriotyzm. To był najwspanialszy okres
mojego życia.

<!** reklama>

Ten szczęśliwy czas Pana życia
zburzył jednak wybuch wojny.

- 19 września 1939 roku do mojej
miejscowości wkroczyli Rosjanie. 11 listopada tego samego roku
złożyłem przysięgę w tajnej drużynie harcerskiej. Przyjąłem
pseudonim Dąb w Zastępie Szarych Wilków. Nosiłem krzyż przy
mundurze i jeden z Żydów, który do niedawna był moim kolegą,
podszedł do mnie i powiedział, że mam go zdjąć, bo moja Polska
się skończyła. W ogóle wejście Rosjan zburzyło całe nasze
uporządkowane i beztroskie życie i sprawiło, że zaczęliśmy
dostrzegać dzielące nas różnice. Porobiły się kolejki, zaczęło
wszystkiego brakować.

W czasie wojny opuścił Pan jednak
Polesie, jak do tego doszło?

- W 1941 roku wstąpiłem do Związku
Walki Zbrojnej, który potem został przemianowany na Armię Krajową.
Byłem w trójce, która zajmowała się prowadzeniem wywiadu. W
połowie lipca 1942 roku zostałem skierowany na przymusowe roboty w
Konigsbergu w dawnych Prusach Wschodnich. Trafiłem do firmy
drogeryjno – aptekarskiej. We wrześniu 1944 roku rozpoczęło się
bombardowanie Królewca przez aliantów firma zaczęła się pozbywać
ludzi i zostałem skierowany do pracy przy kopaniu okopów w rejonie
Kętrzyna. Kopaliśmy je w cienkich spodniach i bluzach przy 20
stopniowym mrozie., spaliśmy po stodołach. W 1945 roku rozpoczęła
się radziecka ofensywa i zaczęła się tragedia. Niemcy uciekali
na słowo Iwan, a my szliśmy razem z nimi. To był bardzo trudny i
ciężki okres mojego życia. Doszliśmy do obozu w Stutthofie. Jak
szliśmy drogą śmierci to wszędzie leżało mnóstwo zamarzniętych
trupów. Dotarliśmy do Gdyni i nadal kopaliśmy okopy, a
mieszkaliśmy w wykopanej przez siebie ziemiance. Kiedy przyszli
Rosjanie to wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Uniknąłem śmierci, bo
nie posłuchałem Niemców, którzy namawiali mnie, bym wsiadł na
barkę i popłynął z nimi do Niemiec. Rosjanie te barki
zbombardowali i zatonęły.

Dokąd Pan udał się po wojnie? Jak to
się stało, że Pan były żołnierz AK trafił do Polskiego Wojska
Ludowego?

- Chciałem wrócić na Polesie do
domu, ale nie było do kogo. Mama zmarła w czasie wojny. Pojechałem
więc do Warszawy, a potem do Garwolina, gdzie rozpocząłem pracę w
starostwie powiatowym. Stamtąd udałem się na Dolny Śląsk, gdzie
skończyłem kurs wychowania fizycznego i znalazłem zatrudnienie w
starostwie. Popołudniami uzupełniałem wykształcenie i uczyłem
się w gimnazjum i liceum dla dorosłych. Zacząłem też organizować
drużyny harcerskie i zostałem komendantem hufca. W 1947 roku zdałem
maturę i chciałem iść na AWF. Kiedy szedłem złożyć dokumenty
spotkałem znajomego z AK, który był już wojskowym. Miałem już
wtedy na swoim koncie wiele sportowych sukcesów w lekkiej atletyce i
mój kolega namówił mnie, bym wstąpił do wojska. Początkowo
chciałem iść do Dęblina, ale tam na egzaminie zapytali mnie co
wniósł dla Polski Marszałek Józef Piłsudski, a co Rola –
Żymierski i moja odpowiedź się nie spodobała. Kolega z AK Jerzy
Zienkowicz namówił mnie, bym poszedł do szkoły we Wrocławiu.
Zostałem tam przyjęty bez egzaminu na drugi rok, bo dowódca płk
Frydman znał wszystkie moje sportowe wyniki i osiągnięcia. Jako
żołnierz też przez cały czas brałem udział w zawodach
sportowych. Zajmowałem wysokie II i III miejsca w Mistrzostwach
Wojska Polskiego i spartakiadach. Sport też wyglądał wtedy
inaczej, bo biegaliśmy po żużlowych lub ceglanych bieżniach, a
poza tym byliśmy amatorami, więc tych wyników z dzisiejszymi nie
można porównywać. Żołnierzem zostałem więc przez zbieg różnych
przypadków, a do walki w AK z wiadomych względów, tak jak wielu
innych, się nie przyznawałem.

Kiedy Pan Pułkownik postanowił
założyć rodzinę i w jaki sposób trafił do Inowrocławia?

- Tu też zdecydował przypadek czy
zbieg okoliczności. Moją żonę poznałem podczas
międzyuczelnianych zawodów narciarskich w Karpaczu. Po krótkim
czasie się pobraliśmy. Zostałem wykładowcą w szkole oficerskiej
we Wrocławiu. Miałem pójść do Akademii Sztabu Generalnego, ale
wyszło na jaw, że brałem ślub w kościele i to mnie ominęło.
Żona pracowała i studiowała. Kiedy wysłano mnie na kurs w
Rembertowie urodziła mi się córka. Poprosiłem o urlop, by odebrać
żonę ze szpitala, to polityczny mi powiedział, że przedkładam
sprawy osobiste nad służbowymi i tak straciłem etat wykładowcy.
Wysłano mnie do Wrześni i tak zostałem kolejarzem wojskowym.
Stamtąd wraz z pułkiem i kursem przeszkolenia oficerów trafiłem
wkrótce do Przemyśla, a w 1960 roku przeniesiono naszą jednostkę
do Inowrocławia. Było to 2 stycznia po zabawie sylwestrowej. Na
początku byłem skromnym wykładowcą, a w 1965 roku zostałem
wyznaczony na zastępcę dowódcy. W 1971 roku awansowałem na
dowódcę. W tym czasie, gdy byłem dowódcą zbudowaliśmy wiele
ciekawych przepraw, jak chociażby przez jezioro, by umożliwić
transport węgla czy most tymczasowy przez Nogat w Malborku.

Czy gdyby drugi raz miał Pan
rozpoczynać życie, to dokonywałby takich samych wyborów?

- Nie układałem sobie życia, samo
tak mi się ułożyło. Nie miałem wpływu na to, jak się ono
potoczyło, bo decydowały o tym przypadki, spotkania z różnymi
ludźmi, którzy w tym właśnie momencie pojawili się na mojej
drodze. Mam dom, rodzinę dwójkę dzieci: córkę i syna, Choć
dzieci nie poszły w moje ślady to są zadowolone. Córka pracuje w
zarządzie Portu Morskiego w Gdyni, a syn uprawia turystykę górską,
jest taternikiem i alpinistą i opisuje w książkach swoje wyprawy.
Z zawodu jest konstruktorem maszyn górniczych w Gliwicach, jednak
turystyka to jego wielka pasja.

Który okres życia wspomina Pan
najlepiej i co dla Pana spośród rzeczy, którymi się zajmował,
jest najważniejsze?

- Najlepiej wspominam młodość na
Polesiu, bo wtedy żyło się pełnią życia. W moim życiu ważne
jest dla mnie wszystko. Pierwsze miejsce zajmuje rodzina, ale ważne
było harcerstwo, które uczyło patriotyzmu i życia oraz służba w
wojsku czy praca wykładowcy. Cieszę się, że coś po sobie
zostawię.

No właśnie, Panie Pułkowniku nie
wspomniał Pan o swojej obecnej działalności i publikacjach, które
zostały wydane?

- Obecnie od 1985 roku jestem prezesem
koła Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych i Oficerów Rezerwy
przy 2. Pułku Inżynieryjnym i działam w kilku innych kombatanckich
organizacjach. Mam na swoim koncie kilka publikacji związanych z
historią Garnizonu Inowrocław i harcerstwa. Przymierzam się do
napisania i wydania kolejnej książki właśnie związanej z
harcerstwem.

Panie Pułkowniku, czego Panu życzyć
z okazji 90 urodzin?

- Prezent już mi pani zrobiła
zapraszając na tę rozmowę. A jeśli chodzi o powinszowania, to w
moim wieku wystarczy życzyć mi zdrowia. Jest mi miło, że tyle
osób pamięta o moich urodzinach, jak byli dowódcy pułku płk
Marek Sarnowski, płk Artur Talik, czy obecny dowódca płk Piotr
Sołomonow i prezydent Inowrocławia Ryszard Brejza, który z tej
okazji zaprosił mnie na uroczystość do ratusza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!