Często żartują, że są ludźmi z tytanu. Metalowe elementy zaszyte w ich ciałach uruchamiają czujniki bramek na lotniskach, czasem zawyje alarm, gdy wychodzą ze sklepu. Podejrzewa się ich o nadludzkie możliwości, gdy już po kilku dniach po wypadku stają na torze. To oni najskuteczniej w ekstremalnych warunkach testują możliwości dzisiejszej medycyny.
<!** Image 2 align=none alt="Image 180369" sub="31 sierpnia 2008, Unibax Toruń kontra Cealum Stal Gorzów. Upadają Tomasz Gollob, na pierwszym planie, i Adrian Miedziński. Każda taka sytuacja na torze rodzi pytania kibiców - jak to jest z tą nadludzką wytrzymałością żużlowców? W tym przypadku tor opuścił na noszach Gollob. / FOT. ŁUKASZ TRZESZCZKOWSKI">11 września na torze w Lesznie upada Adrian Miedziński z toruńskiego Unibaksu. Złamanie obojczyka. Operuje doktor Damian Janiszewski ze Szpitala Miejskiego w Toruniu. Zawodnik po pięciu dniach siada na motocykl. Trening uznaje za udany. Tydzień po upadku, w rewanżowym spotkaniu, gromi przeciwników. Jeździ świetnie. Przywozi 12 punktów.
<!** reklama>Operacja, czyli element kariery
Cud? Przysłowiowy Kowalski cztery tygodnie spędziłby w wyniku takiego urazu w gipsie, potem czekałyby go miesiące rehabilitacji.
- Nie traktujemy żużlowców wyjątkowo. Ten sam zabieg proponujemy każdemu pacjentowi. Jednak tylko niewielu decyduje się na operację. Wybierają gips. Żużlowcy to po prostu pacjenci idealni - przekonuje Damian Janiszewski. Sześć lat temu przejął żużlowych pacjentów od odchodzącego na emeryturę doktora Jacka Borkowskiego. - Można powiedzieć, że specjalizuję się w nich. Dzięki temu znamy się świetnie, rozumiemy, oni mają do mnie zaufanie. To sprzyja szybkiej rekonwalescencji.
Robert Kościecha, dziś zawodnik bydgoskiej Polonii, po każdym upadku trafia do doktora Janiszewskiego. Operowany przez niego był już sześć razy.
<!** Image 3 align=none alt="Image 180369" sub="Zdjęcia rentgenowskie Roberta Kościechy, żużlowca Unibaksu; tuż po złamaniu obojczyka (po lewej) oraz po operacji założenia płytki LCP. Dziś żużlowcy potrafią z taką kontuzją wrócić skutecznie na tor już po tygodniu. / Fot. Jacek Kiełpiński">- Znamy się świetnie - przyznaje lekarz. - U żużlowców dominują cechy ułatwiające nam zadanie. Po pierwsze, nie pojawia się strach. Faktycznie, nie boją się niczego. Człowiek z ulicy, któremu po raz pierwszy przytrafi się na przykład złamanie nadgarstka, najczęściej panikuje. Boi się operacji, pyta o ewentualny ból w trakcie gojenia rany. Robert czy też każdy inny zawodnik, operację traktuje jak normalny element kariery. Nie pyta, kiedy będzie mógł ponownie ruszyć na tor, bo wie, że jako lekarz, będę mu zalecał kilka tygodni przerwy na zrośnięcie kości. Jednak on uznaje, że jeśli operacja została wykonana prawidłowo, a w to wierzy, to przeszkodzić mu w jeździe może tylko ból. Dlatego na jego opanowaniu się koncentruje. I... po tygodniu wygrywa.
Tajemnica tkwi w płytce
Obserwujemy operację złamanego nadgarstka. Dokładnie: złamania kości promieniowej w miejscu typowym. Podobny zabieg przechodzili niedawno bracia Kamil i Emil Pulczyńscy z Unibaksu. Zresztą trudno znaleźć żużlowca, który nadgarstków nigdy sobie nie pokiereszował.
- Istotą jest płytka LCP, specjalnie wyprofilowana i posiadająca otwory gwintowane - tłumaczy lekarz. - Płytki starszego typu gwintu nie miały, przez co usztywnienie było mniej doskonałe.
<!** Image 4 align=right alt="Image 180369" sub="Doktor Damian Janiszewski (z lewej) asystuje swojemu koledze doktorowi Wojciechowi Piotrowskiemu przy operacji nadgarstka. Dokładnie takie same przechodziła bodaj większość żużlowców. Złamanie nagrarstka to jeden z częstszych urazów. / Fot. Jacek Kiełpiński ">Płytka może być chromowo-niklowa albo tytanowa. Te drugie są mocniejsze. W sam raz dla żużlowców. A i tak Robert Kościecha płytkę taką, usztywniającą w jego przypadku obojczyk, złamał... I ponoć sam nie wie, kiedy.
Grzebanie w przedramieniu wygląda makabrycznie, szczególnie wtedy, gdy w ruch idą druty Kirschnera, wkręcane w kości przy użyciu wiertarki. Przez chwilę wydaje się, że dłoń pacjenta poddawana jest jakiejś totalnej akupunkturze, za pomocą nie igieł, a grubych drutów.
- To tylko stabilizacja na czas dokręcenia śrub - uspokaja doktor i przypala otwartą ranę urządzeniem do koagulacji, by powstrzymać krwawienie. Pada szybka komenda: „Pokaż!”. Technik włącza aparaturę i na ekranie lekarze obserwują zrobione właśnie w tym momencie zdjęcie rentgenowskie. Kość jest złożona perfekcyjnie, można montować płytkę, a następnie wyciągać druty.
Czym się jeszcze różni zwyczajny zjadacz chleba od żużlowca? Tym, że ten pierwszy zazwyczaj będzie do końca życia chodzić z metalem w ciele i opowiadać żarty na jego temat, a drugi za pół roku podda się kolejnej operacji - usunięcia metalowego elementu.
- To konieczne, bo płytka może w przypadku kolejnej kontuzji zwiększyć uszkodzenia - tłumaczy lekarz. - Kolejne złamanie nastąpi najpewniej na jej skraju. Sportowcom płytki należy usuwać, gdy już kości ostatecznie się zrosną.
Żużlowcy to faktycznie ludzie wyjątkowi. Ich kończyny nie pracują symetrycznie z tym samym obciążeniem. Gdyby mieli wybór, każdy z nich wolałby złamać sobie lewą nogę niż prawą i prawą rękę, a nie lewą. Wynika to ze specyfiki sportu, jaki uprawiają. O wiele większe obciążenia znieść musi bowiem lewa ręka i prawa noga. Przykład. Pięć tygodni będzie trwało leczenie prawej nogi Emila Pulczyńskiego, nim żużlowiec wznowi treningi, a tylko osiem dni dochodziła do siebie lewa noga Roberta Kościechy i wystarczyło, by zaczął jeździć. Oczywiście, jego kości nie zrastały się szybciej, tylko metal utrzymywał nogę w całości i wytrzymywał nacisk, jakiemu sprostać musi u żużlowca noga lewa.
Co ciekawe, „żużlowy” lekarz zauważa, że przybywa mu pacjentów, i to z całej Polski. - Częściej się wywracają niż przed laty. To podobno przez te nowe tłumiki - dodaje.
Jan Ząbik, trener Unibaksu, przyznaje rację.
- Wypadków jest faktycznie więcej. Nowe tłumiki są cichsze, a maszyny słabsze. By dobrze jechać, trzeba teraz trzymać je cały czas na wysokich obrotach. Do tego dochodzą stosowane od dwóch lat dmuchane bandy. Wielu sądzi, że za ich przyczyną są bezpieczni i jeżdżą ostrzej.
Nie startują, to nie zarabiają
Przed laty modne było wśród żużlowców tak zwane spawanie obojczyków. Zabieg wykonywał specjalista z Wielkiej Brytanii, doktor Brian Simpson. Dziś polscy żużlowcy nie decydują się na to kosztowne rozwiązanie. Podobny efekty można uzyskać bowiem w kraju.
- Chodziło o wyłączenie bólu poprzez intensywne stosowanie pola magnetycznego i częste oddziaływanie laserem - tłumaczy Damian Janiszewski. - To samo robimy obecnie u nas. Zawodnicy mają podpisane umowy ze specjalistycznymi centrami rehabilitacji. W tej kwestii też różnią się od innych ludzi, którzy nie zakładają serii urazów, związanych ściśle ze swoją pracą. Żużlowcy to zawodowcy, którzy nie mają czasu na dłuższe kurowanie. Jak nie startują, to nie pracują, więc nie zarabiają. Mają naprawdę silną motywację.
Kowalski po złamaniu obojczyka najpierw chodzi cztery tygodnie w gipsowym opatrunku Desaulta jak w pancerzu, a potem czeka kilka miesięcy w kolejce na rehabilitację finansowaną przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Tymczasem zawodnik poddaje się operacji wstawienia płytki, by po dwóch dniach rozpocząć pracę z rehabilitantem.
Ponadto NFZ uważa, że obywatelowi przysługuje tylko jeden rodzaj konkretnego zabiegu rehabilitacyjnego dziennie. Żużlowcy chodzą na zabiegi z użyciem pola magnetycznego i lasera nawet trzy razy dziennie. Do tego zażywają osteogenon, środek na przyspieszenie zrastania się kości. Każdy pacjent mógłby ten specyfik brać. Wielu odstrasza jednak cena - około 100 zł za kurację.
- Często uznajemy, że odszkodowanie za złamanie to dochód. Na świecie przyjęło się zaś, że odszkodowanie przeznaczone jest właśnie na rehabilitację - dodaje lekarz. - Podobnie żużlowcy - wiedzą, że warto inwestować w szybki powrót do zdrowia. Oni także poza torem walczą, zależy im bardzo na jak najszybszym dojściu do formy. To pacjenci zawzięci, zdeterminowani, a przez to, powtarzam, idealni.
Pozostaje opanować ból
- W naszym środowisku znamy lekarzy specjalizujących się w urazach żużlowych, wiemy, że są dobrzy. Polecamy sobie ich nawzajem - przyznaje Adrian Miedziński z Unibaksu. - Każde złamanie jest inne. Gdy chodzi o wypadek w Lesznie, udało się faktycznie doprowadzić do tego, że tydzień później mogłem już jeździć. To, po pierwsze, kwestia opanowania bólu. Mam zaufanie, że płytka założona została dobrze i przynajmniej w tym miejscu obojczyk nie pęknie. Pozostaje ból. A na to są inne sposoby. Po pierwsze, praca z rehabilitantem. Gdyby tydzień po tamtym zdarzeniu zawody rozgrywane były na trudnym torze, najpewniej bym nie pojechał. Ale na łatwym, gładkim, równym torze mogłem sobie poradzić. Trzeba znać możliwości medycyny i swego organizmu. A wtedy można zdziałać naprawdę wiele. <
WARTO WIEDZEĆ
<!** Image 5 align=right alt="Image 180369" sub="Leszek Tajchman / Fot. Grzegorz Olkowski">Po operacji trzeba działać szybko i zdecydowanie
Leszek Tajchman, terapeuta manualny z Centrum Rehabilitacji „Synapsa Sport”, współpracujący z Adrianem Miedzińskim:
- Organizm sportowca różni się od organizmu przysłowiowego Kowalskiego. Ma on lepsze czucie głębokie, czyli świadomość własnego ciała. Dzięki temu szybciej reaguje na bodźce. Dysponuje lepszym ukrwieniem dzięki lepszej kondycji. I dlatego w jego przypadku terapia manualna jest skuteczniejsza. Bo chodzi przede wszystkim o stymulację tkanek ręką, co jest skuteczniejsze od działania aparatury. Lasery i pole magnetyczne lepiej nadają się właśnie dla Kowalskiego, który przy okazji wypocznie. U sportowca działać trzeba szybko i zdecydowanie. Zaczynamy od drenażu obrzęku poprzez masaż. Wprowadzamy pracę z innymi częściami ciała, nawet odległymi od miejsca, w którym doszło do urazu, odbudowujemy wzorce ruchowe, uwalniamy zablokowania - naturalne przykurcze, będące ucieczką przed bólem. Chodzi o to, by sportowiec nie stracił dobrych wzorców ruchowych ,wyrabianych przez lata treningu. Najważniejsza jest ścisła współpraca zarówno z zawodnikiem jak i z ortopedą, który operował. Muszę dokładnie wiedzieć, co było robione w polu zabiegowym. Potrzebne są, oczywiście, zdjęcia rentgenowskie. Chodzi o to, by poprzez bodźce, czasem bolesne, wskazać organizmowi tor w kierunku regeneracji. Ogromne znaczenie ma psychika sportowca. Gdy idzie mu na torze świetnie, o wiele krócej będzie trwała rehabilitacja. Rehabilitacja dobierana jest zawsze indywidualnie. Działania na receptory bólowe, w takim zakresie jak chociażby u Adriana Miedzińskiego, nie wytrzymałby Kowalski. W przypadku zwykłych pacjentów stosuję te same metody, ale w zupełnie innym wymiarze.