Alaksandr Kuwannikow zmarł 31 stycznia w Bydgoszczy. Jego bliscy, ani przyjaciele nie podają okoliczności śmierci. W informacjach przekazywanych w mediach społecznościowych, ale i przez portal BelSat jest mowa o "przyczynie nieznanej".
- Żona Aleksandra prosi o wyrozumiałość, z uwagi na rodzinę - mówi Witold Jarocki, Białorusin, który od trzech lat mieszka w Bydgoszczy.
Jarocki wiele razy tu organizował wiece i manifestacje poparcia dla więźniów politycznych i opozycjonistów nękanych przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Jedną z nich była akcja wysyłania kart świątecznych do więźniów.

Protest w Grodnie
Kuwannikow od pewnego czasu mieszkał w Bydgoszczy z żoną i czwórką dzieci. Wcześniej przebywał, między innymi w Krakowie, a zaraz po przyjeździe do Polski, w tymczasowym punkcie dla imigrantów. Musiał opuścić Białoruś, po tym, gdy zorganizował protest w zakładach tytoniowych Niomen (Niemen) w Grodnie. Miało to miejsce w 2020 roku. Po tygodniu od rozpoczęcia akcji protestacyjnej został zwolniony z pracy za "zaniedbywanie obowiązków służowych", potem zaczęły się sankcje karne. Pogrzeb Kowannikowa odbędzie się najpewniej w Białorusi, ale ciało ma zostać spopielone jeszcze w Bydgoszczy.
Starcia z władzą białoruską
Przypomnijmy, że protesty w Białorusi wybuchły w 2020 roku w wyniku pogarszających się warunków życia mieszkańców tergo kraju. Władze bagatelizowały też wpływ pandemii Covid-19. Poparcie dla elit rządzących, w tym prezydenta Łukaszenki sukcesywnie spadało. Aresztowano Siarhieja Cichanouskiego i Wiktara Babarykę, konkurentów Łukaszenki w wyborach, które wyznaczono na sierpnień. Wtedy start w wyborach ogłosiła Swiatłana Cichanouska, żona Siarhieja.
Protesty zaczęły się już w maju. Do starć z formacjami mundurowymi doszło 9 sierpnia. Zatrzymanych i aresztowanych było ponad 3 tysiące osób. Pod koniec tego samego miesiąca, kiedy ogłoszono zwycięstwo Łukaszenki - pozostającego przy władzy od 1994 roku - na ulicach Mińska manifestowało już około 200 tysięcy osób.
