Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zielenią wciąż stoimy,czy zieleń u nas leży?

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Znajoma Pomorzanka, która od ćwierci wieku mieszka w Hamburgu, zaprosiła mnie do siebie i przez tydzień ambitnie obwoziła po mieście. Hamburg nie wydał mi się trudny dla kierowców. Zdziwiło mnie więc, dlaczego znajoma jeździ tak wolno.

<!** Image 2 align=none alt="Image 214899" sub="Po 15 kasztanowcach na Chodkiewicza pozostały pniaki [Fot. Dariusz Bloch]">

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Znajoma Pomorzanka, która od ćwierci wieku mieszka w Hamburgu, zaprosiła mnie do siebie i przez tydzień ambitnie obwoziła po mieście. Hamburg nie wydał mi się trudny dla kierowców. Zdziwiło mnie więc, dlaczego znajoma jeździ tak wolno.

Zapytałem o to. - Broń cię Bóg - odpowiedziała - potrącić w Niemczech pieszego. Przed surową karą się nie wywiniesz. - Co może stać się gorszego na drodze? - dodała po chwili. - Chyba tylko potrącić drzewo...

Rzeczywiście, na punkcie drzew Niemcy mają szajbę. Potrafią potwornie komplikować sobie prace budowlane, byle tylko tkwiące tam drzewo dalej rosło sobie w komforcie.<!** reklama>

A jak jest u nas? Od ładnych paru lat jestem gościem finału konkursu „Bydgoszcz w kwiatach i zieleni”, który prowadzi Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy, wyróżniając ludzi najlepiej dbających o swój skrawek ziemi. Gala finałowa połączona jest z wykładem eksperta. Bodaj trzy lata temu trafiłem na prelekcję o historii bydgoskich parków, skwerów, ogrodu botanicznego i w ogóle - publicznej zieleni. I na tym polu, niestety, zauważam spore zmiany w mentalności bydgoszczan.

Kiedyś ich sposób myślenia musiał być bliższy hamburczykom niż obecnie. Przekonał mnie o tym przykład z ubiegłego tygodnia. W czwartek zadzwoniła do redakcji pani, która pracuje na ul. Chodkiewicza. - Wycinają kasztanowce - rzuciła do słuchawki. - Obiecali, że nie wytną, a teraz wycinają. Zróbcie coś! Niestety, zanim zdążyliśmy zareagować, na ratunek stało się za późno. Wybuchł skandal? Nic podobnego.

Od rzecznika drogowców usłyszeliśmy, że to kompromis, by nie podgrzewać sporu z mieszkańcami: „Początkowo projekt zakładał wycięcie większej liczby drzew, ostatecznie skończy się na 15. Tam, gdzie było to możliwe, odstąpiliśmy od wycinki, by nie powodować większych konfliktów”. Słowem, nie kaci przyrody, lecz łaskawcy, poszli ludziom na rękę. Procentowo to rzeczywiście wygląda nie najgorzej. Starych, pięknych kasztanowców rosło na Chodkiewicza 105, teraz będzie rosło 90, czyli ubyło mniej niż 15 procent.

Pytanie: co by się stało, gdyby mieszkaniec, choćby i na własnym gruncie, wyciął 15 dorodnych drzew? Obawiam się, że do końca życia by się nie wypłacił. Dwa lata temu dość głośna była historia prostej kobieciny ze wsi Trzepnica pod Piotrkowem Trybunalskim. Pani Krystyna kupiła od niepełnosprawnej córki działkę budowlaną za 8 tysięcy złotych. Krótko potem dostała kopertę od wójta, a w niej niemal wyrok śmierci.

Za wycięcie bez zezwolenia dwóch drzew - klonu i kasztanowca właśnie - wójt nałożył na panią Krystynę karę 162 tys. zł. Nie wiem, jak się ta historia zakończyła, ale gdybyśmy przyjęli, że dorodny kasztanowiec wart jest minimum 80 tys. zł (ten, który poszedł pod topór na działce pani Krystyny - widziałem na zdjęciu - na pewno nie dorównywał urodą kasztanowcom z Chodkiewicza), to 15 kasztanowców pomnożone przez 80 tysięcy daje szokującą kwotę miliona dwustu tysięcy złotych.

Nie zaliczam się do szalejących ekologów, gotowych przykuwać się do dębów w Rospudzie albo kominów w Koninie, ale na miejscu rzecznika bydgoskich drogowców o majątku wartym ponad milion wypowiadałbym się z większym szacunkiem. Rozumiem, że drzewo na drodze sprawia kłopot, lecz nie powinno to znaczyć, że skoro sprawia kłopot, to tym gorzej dla drzewa.

Jeśli zaś stare drzewa lekce sobie ważymy, to jaki może być nasz stosunek do młodych drzewek. W ostatnich miesiącach nasi dziennikarze interweniowali kilka, jeśli nie kilkanaście razy, reagując na skargi bydgoszczan, dotyczące drzewek, które uschły niemal zaraz po ich wkopaniu - a to na ulicy Dworcowej, a to na Naruszewicza, wzdłuż nowej trasy tramwajowej. W odpowiedzi najczęściej słyszeliśmy od urzędników, że to zaniedbanie wykonawcy drogi i że posadzi on nowe drzewka.

Tak jakby te drzewka same wyrastały, niczym włosy na brodzie, i nic nie kosztowały. Nie wiem, jak to być powinno w wypadku drzew sadzonych w nowych miejscach, ale gdy są to tak zwane nasadzenia, zastępujące wycięte wcześniej drzewa, to inwestor ma obowiązek dbać o zastępy zastępczych drzewek przez całe trzy lata. Po tym czasie sprawdza się zdrowie zielonej młodzieży i gdy jest marna, soli surowe kary. Zastanawiam się tylko, czy ktoś liczy, ile drzewek w ciągu tych trzech lat zmarnowano i wyrzucono?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!